Jestem z powrotem i już piszę co i jak:
wyjechaliśmy zgodnie z planem w sobotę rano. Tatinek dzielnie opiekował się kocurkami, nawet się z nimi godzinę pobawił i zdał nam relację co i jak. TŻ wrócił w niedzielę wieczorkiem no i kocurki troszkę „nieswoje” były. Nie zjadły wszystkiego co tata zostawił więc albo porcja była za duża albo z gorąca nie chciało im się jeść.
Mi tak się spodobało na wyjeździe że zostałam do czwartku. Wracałam ciekawa jak też mnie koty potraktują. Weszłam do domku, Sonia od razu radośnie przydreptała żeby się przywitać – kochana koteczka
Za to Imbir, pełna obraza. Omijał mnie szerokim łukiem jak śmierdzące nie powiem co... Na nic moje wołanie, kicianie, dumny nie chciał spojrzeć w moją stronę. W końcu nie wytrzymałam i wzięłam go na ręce – to skubaniec odwrócił pyszczek żeby na mnie nie patrzeć.
Po jakimś czasie skusił się jednak na zabawę myszką a jak siedzieliśmy razem na balkonie to otarł się przez momencik pyszczkiem o moją twarz.
A w nocy zaszczycił nas swoją obecnością w łóżku więc chyba nie jest tak najgorzej
