Wczoraj zawiozłam na sterylizację dwie kocice rodziców, Bunię i Krasulkę (Khadię)

Podobno Bunię po wybudzeniu z narkozy męczyły wymioty, ale w domu już było ok, poza tym obie czują się świetnie

Podobno w lecznicy były bardzo grzeczne i miziaste - one takie są, tylko Krasulka mimo lat u rodziców nadal jest pół dzika.
Pani weterynarz jak zwykle odwaliła kawał dobrej roboty i jeszcze promocję nam zrobiła - obniżyła cenę aż o 60 zł!
Pamięta nas już i kojarzy z nami poszczególne koty, pytała o Fontannę czy nadal rujkuje, na moja twierdząca odpowiedź zapewniła, że gdyby ruja wróciła i ponownie trzeba było ją operować to będzie to na jej koszt i mamy się o to nie martwić. Ogólnie była przejęta, co dobrze o niej świadczy.
Pytała ile to my mamy tych kotów, bo się pogubiła - wytłumaczyłam, że Bunia i Krasulka to kocice mamy, mama ma jeszcze kocurka Klapka, Grubas to kot teścia, a nasze są "tylko" 4

Tylko tak się złozyło, że to my te wszystkie rodzinne koty przywozimy

Jeszcze brałam wczoraj tabletkę na odrobaczanie do kota szwagra - można się zakręcić

Bohaterki dnia wczorajszego:
Bunia

Krasulka

Te kotki są u rodziców już parę lat, niestety na wsiach świadomość konieczności sterylizacji jest niska, stosunkowo niedawno przekonałam rodziców o konieczności przeprowadzenia zabiegu (mama od razu zrozumiała, musiała tatę urobić) no i wreszcie Bunia z Krasulką się doczekały
