No i moi rodzice odlecieli...a ja muszę przyznać że jak zwykle martwiłam się na zapas. Ponieważ w całym zamieszaniu związanym z wizytą (i wizytacją) rodziców Kota okazała się najmniejszym problemem. Oczywiście, alergia mojej mamy dała o sobie znać ale na szczęście nie było to nic poważnego a kiedy w domu pojawiała się moja siostra z rodziną Kota po prostu dekowała się w moim pokoju i wychodziła jedynie do kuchni, żeby coś zjeść i się napić...Zwykle kiedy goście już sobie poszli.
Kota zaliczyła także kilka wycieczek na (niestety nie zabezpieczony) balkon pod okiem mojego taty. Na szczęście jest jesień a co za tym idzie drastycznie zmalała ptasia populacja na osiedlu więc Kota nie miała za czym wyskoczyć za balustradę...jedynym problemem jest to, że mogłaby przejść balustradą do sąsiadki...czego nawiasem mówiąc dokonał kociak, którego owa sąsiadka tymczasowała dobrych kilka lat temu...ale to inna historia
Niestety mam też złe wieści...

jakiś tydzień temu Pysia, o której tu pisałam została potrącona przez samochód. Przeżyła...w pewnym sensie. Ma złamaną miednicę a mój brat musi dwa razy dziennie wozić ją na kroplówki i siedzieć przy niej trzymając ją za łapkę ponieważ kota jest tak słaba, że nie ma siły (lub odmwia) jedzenia i picia....tylko leży w skrzynce na termoforze poniewaź temperatura spadła o dziesięć stopni poniżej normy...