filo pisze:zabers pisze:Mnie nie pytaj - mój kot na moich rękach dusił się, spienił i zsiniał. W ciągu kilkudziesięciu sekund. Widziałam jak odpływał. Był jedną nogą na drugim świecie. Szczęśliwie stało się to w gabinecie weta.
Nie zastanawiam się nad takimi szczegółami jak bilans zysków i strat. Gluś żyje i wrócił do formy.
W takiej sytuacji podawałabym leki bez wahania.
To jest niestety choroba nieuleczalna. Trzeba zaplanować leczenie na całe kocie życie. Wypytuję Cię, bo każda informacja dla mnie, a przede wszystkim dla Łasika, jest cenna.
Niziołek mówił, że najdłużej jego pacjent żył (leczony w ten sposób) 8 lat. Zmarł, ale nie przez astmę, tylko ze starości (starcze cośtam - nie pamiętam nazwy). Bo zaczął chorować już jako mocno dojrzały kot.
Jeśli masz jakieś wątpliwości,przejdź się do Nizołka, pokaż wyniki, opowiedz o terapii, pogadaj i zobaczymy co powie. Nie wiem co dajesz. Może będzie kazał utrzymać te leki.
U mnie już sytuacja wyjściowa była inna - nie mieliśmy za sobą okresu słabych/umiarkowanych ataków - więc i pewnie dlatego leczenie jest inne.