cheetos - to daj znać jak Ci spasowało.
Uważam, że warto. Jestem zwolenniczką leczenia przez badanie, więc mi to odpowiada. Lubię mieć na tacy wyłożone, że dzieje się to to i to, zrobimy to to i to,a nie " daliśmy zastrzyk , proszę przyjść w pon na drugi". Chodziłam też do innych wetów, ale nie lubię gabinetów gdzie np idę pilnie a oni mnie odsyłają po całym Krakowie bo nie mają np usg czy czegoś tam innego - teraz jak mam 3 seniorów to to istotne. Mam też w tej okolicy dwa gabinety takie od bezdomniaków "niskobudżetowe" i tam np uderzam ze wszystkimi kastracjami, szczepieniami itd. Większe konsultacje robię w klinice. To są już koszta,ale no cóż. Zawsze mówię sobie że gdyby mnie leczyli tak jak leczą zwierzęta to bym mogła płacić miliony.
Jak to było w powiedzonku " ludzie mają przychodnie bo tam się przychodzi, a zwierzęta mają lecznice bo tam się leczy '

Kapitan powrócił do mnie po tygodniu u dziadka na wsi. Był z dziadka bardzo zadowolony, ale dziadek to dziadek, a mamusia to mamusiaaaaa

Jak przyjechał to nie wiedział co ma ze sobą robić, jak to zrobić żeby się bardziej przytulić.
Szalał biegając w kółko, wydając dźwięk który nawet nie wiem do czego zakwalifikować. To była jakaś dzika euforia połączona z czymś co jest juz maksimum mruczenia a brzmi jak charczenie a ostatnie tchnienie. On jest niesamowity. Długo nie mógł się opanować.
Zjadł jak głodzony, obszedł mieszkanie kontrolnie, wlazł w swoje miejsca i ok 23 poszedł spać.
O 4 rano przebudził się i powitał mnie tradycyjnym zrzuceniem pilota na podłogę. A potem była euforia i przeżywanie że znowu jesteśmy razem.
Jeszcze się nie drze. Pomiaukuje ale jest w miarę spokojny.