Dziś była akcja "Wielkie Przesadzanie, Dosadzanie i Kłębienie Się", w związku z czym jutro (no,
cheba zeby loło) wstawię zdjęcia z tegorocznej wersji balkonu. Odbiór techniczny przeszedł bez strat w kotach i z potencjalnymi uszczerbkami kondycji ludzi. Wiadomo dlaczego. W skrócie przedsmak Armagedonu wyglądał tak:
wnoszę na balkon sadzonki lobelii, kociej trawki, truskawek.
Za mną kroczy Kulka, za nią drepcze Glucur, a na końcu (już kłusem, "na kangura") podąża Zmrol.
Towarzystwo zajmuje z góry upatrzone pozycje - Kulka na domku, Gluc - w domku, Zmrol - miota się bezładnie.
Wywalam po kolei sadzonki.
Kulka siedzi na domku, Gluc JESZCZE siedzi W domku (ale już jego skromne myśli niebezpiecznie dryfują w kierunku decyzji o wyciągnięciu łap), Zmrol miota sie bezładnie.
Wywalam ziemię i zaczynam upychać ją do donic. Robi się wstępny bajzel.
Kulka włącza czujność nosową
Gluc zabiera mi puste doniczki
Zmrol miota się bezładnie roznosząc grudki ziemi "wszędzie, a nawet bardziej"
Zabieram Glucowi puste doniczki
Kulka wskakuje mi na plecy
Zmrol wchodzi w tryb skubania kociej trawki podczas sadzenia.
Kulka zeskakuje z pleców wprost do worka z ziemią.
Gluc fuczy i ponownie zabiera doniczki.
Lewą ręką odbieram Glucowi doniczki, prawą wyjmuję Kulkę z "wora ziemnego". Zmrol skubie trawę.
Sadzę.
Koty łażą na trasie mieszkanie-balkon (w tym Gluc wstępnie obrażony)
Posadziłam.
W zasięgu wzroku kotów brak.
Wchodzę do mieszkania.
Ziemne łapki są wszędzie.
Uświnione koty ... śpią na moim łóżku.
Poszłam sobie zrobić kawę. Odkurzyłam. Zmieniłam pościel. Nie gustuję w spontanicznych wzorkach "w łapki".
Wiem, nie zachowałam się. Zniszczyłam dzieło. Zgniję w lochu.
Umordowałam się.
No to....
Wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka!
