Ja tam mogę być matką karmiącą małych futrzaków, już to przerabiałam. Ale stary chłop, co mi jęczy pod drzwiami
"nudzę się, nudzę się!"?
Ale jak takiego nie utulić, jak na mój widok staje na dwu łapach, wyciąga się w górę a wzięty na ręce owija się wokół szyi jak kołnierz z lisa?
No ale teraz już owija się komu innemu

W Warszawie bardzo za nim tęsknili.
Trochę bałam się tej podróży - cirka ebaut sześć godzin w samochodzie z dwoma kotami luzem. To brzmi trochę hardcorowo.
Przed wyjściem Praktis się grzecznie do kuwety wysikał a i tak niosąc go do samochodu zawinęłam go na wszelki wypadek w stary podkoszulek. I bardzo słusznie, bo podkoszulek od razu był zasikany. Za to Kotka zapomniałam wysłać do kuwety więc po godzinie musieliśmy się zatrzymać koło lasu i pójść z nim na spacer w celu wysikania. Od razu przestał marudzić i spokojnie rozwalił się na tylnej kanapie.
Praktis część drogi spędził na przednim siedzeniu, leżąc na moich kolanach na ulubionej poduszce. W końcu przestał przeżywać podróż, położył się z tyłu na podłokietniku i tylko od czasu do czasu otwierał lekko oczy i kontrolował trasę. Musiałam mu tylko wytłumaczyć, że nie może jechać na kolanach u Siwego - był rozczarowany, przecież tyle czasu spędzili tak oglądając mecze piłki ręcznej w laptopie

A Siwemu wytłumaczyć, że nie może hamować gwałtownie, bo wybije kotem przednią szybę.
Ale w końcu koty przestały pojękiwać na dwa głosy i spokojnie dowieźliśmy je z punktu J do punktu W

Całe i zadowolone.
W Warszawie Kotek tak się wyluzował, jakby tam mieszkał - a przecież był tam pierwszy raz. Myślę, że to też wpływ towarzystwa Praktisa.
Z powrotem prawie całą drogę przespał, ominęła go śnieżyca i zasypana na biało droga, nie trzeba się było z nim nigdzie zatrzymywać. Wreszcie nikt po nim nie chodził żeby wyglądać raz przez jedno raz przez drugie okno. I nikt nie pojękiwał mu nad uchem.