Chorypuć sobie cały czas grabi.
Chce, żeby pańcia na zawał zeszła.
Pojechaliśmy na krew. Morfologia wykazała, że ma chyba czerwienicę.
Kiedy wet zadzwonił z taką informacją zaczełam znów w myślach kopać kocią mogiłkę.
Za dwie wet godziny zadzwonił, że biochemia OK. A morfologia nam wyszła odjechana, bo się ryży płatek lotosu znów zestresował i cudawianki wywijał. Zakopałam zatem mogiłkę.
Zalecono wmuszanie w kota wody.
Zostałam upierdliwym klientem sklepów ze słoiczkami dla dzieciów, żeby czymś tę wodę zasmaczać.
Dwa dni temu Chorypuć zaczął wykazywać niepokojące objawy. Apatia, chowanie się pod fotelem.
Znów zatem wykopałam mogiłkę.
Potem skojarzyłam, że nie każdy lubi kiedy go się trzy razy dziennie ze strzykawą dwudziestką napada i coś w paszczę wciska. Plus dwa razy dziennie dla odmiany Uroxivet - kapsuła jak stodoła. Zakopałam zatem mogiłkę.
Od wczoraj mamy chyba niejaki przełom w bulwie.
Chorypuć z entuzjazmem napadł na śniadaniowe chrupy. Dojadł po starszyznie saszetkę w sosie. Dziś zapitolił Frubie z miski kawałek woła. Podłazi do fontanny i chłepcze.
Sprawa mogiłki chwilowo w zawieszeniu
