Dziewczyny, właśnie wróciłam od ginekologa. Zrezygnowałam z tego z NFZ, bo znudziło mi się zmuszać lekarza do wykonania pełnej profilaktyki kobiecie po czterdziestce, dla której taka profilaktyka jest konieczna. Znalazłam z polecenia lekarza. Opinię u przepytanych pacjentek miał miał bardzo dobrą.
Przyjmuje w niedużej klinice (około 40 lekarzy rożnych specjalności), on sam jest kierownikiem ginekologii-położnictwa w tej przychodni.
Już na samym wejściu trzeba było mnie niemal reanimować, bo poczułam stan najwyższego zagrożenia. Pani w recepcji była zachwycona, że przyszłam

Była bardzo miła, uśmiechała się i czuć było, że to zupełnie niewymuszona uprzejmość.
Po drugie nogi się pode mną ugięły, bo pan doktor rzucił wykonywaną czynność i
natychmiast z szerokim uśmiechem zaprosił mnie do gabinetu mimo, że byłam kwadrans przed czasem.
A już w samym gabinecie musiałam się trzymać dobrze biurka, żeby mu nie zemdleć. On mnie wypytywał o wszystko: tryb życia, czy palę, w jakim charakterze pracuję plus pytania standardowe (ostatnia miesiączka, porody, cytologie itp.).
Gabinet wyposażony tak, że mi szczena opadła. Jakieś sprzęty, urządzenia, jednorazowe kapciuszki, jednorazowa spódniczka ginekologiczna. Zaprosił mnie najpierw do tego pomieszczenia sanitarnego, wszystko pokazał, objaśnił, opowiedział.
Na koniec cierpliwe odpowiedzi, bardzo wyczerpujące, na moje wszystkie pytania, upierdliwe namawianie na rzucenie palenia (z pomocą ich dietetyka

za naprawdę niewygórowaną cenę), oraz informacja, co, kiedy i w jakim celu będziemy robić.
A przede wszystkim miałam wrażenie, że jestem na przesłuchaniu

i że od stanu mojego zdrowia zależy szczęście pana doktora. Na zakończenie znów festiwal uśmiechów i uprzejmości w recepcji (płaciłam, więc mnie już mniej do śmiechu było

).
Dobra, zapłaciłam majątek za tę wizytę (i prawdopodobnie za następne), ale do cholery, leczenie i utrzymanie Cycka znacznie przekroczyło już 400 zł, a w jego przypadku walczyliśmy tylko o kupę. W moim przypadku chodzi o to, żeby nie dać się zabrać na tamten świat na uleczalną chorobę. Czyli profilaktykę. Aha, pan doktor popatrzył na fotkę USG i opis tego zgrubienia na mojej piersi (pisałam o tym wiosną) i też powiedział, że tu żadnego nowotwora nie ma, ale na jutro umówiona jestem na powtórkę tego badania plus USG narządów rodnych.
W jednym tylko pan doktor podpadł strasznie i cudem uniknął śmierci: w pewnym momencie, gdy dopytywałam się o pochodzenie zgrubienia na piersi, zaczął odpowiedź od sformułowania:
no wie pani, nie ma pani już 18 lat...
A, jeszcze jedno. W pewnym momencie właściwie stwierdził, a nie zapytał, czy prowadzę własną firmę. Podobno mam to wypisane na czole
