Bycie kocim masażystą proste nie jest... Wczoraj wieczorem zdjęłam Myszy kaftan, a ta cholera, zamiast się ucieszyć i dać brzucha do wymasowania - obfurczała mnie i zaczęła kombinować ucieczkę. Podjęłam próby wcierania maści w zaognione brzusio, spotkało się to z głęboką dezaprobatą właścicielki owego brzusia. Nawarczała, naprychała, nabiła łapą i jeszcze pogryzła

Chciała mnie zabić normalnie! Wyczekiwanie na lepszy humor, z maścią na palcu, skończyło się wchłonięciem większości specyfiku przez mój palec wskazujący... mam nadzieję, że mi nie zaszkodzi.
Pilnowanie kota bez kaftana zakończyło się moim zaśnięciem... Obudziłam się w środku nocy, zadowolona kota spała sobie obok, niestety - brzunio rozlizany. Nie wyszarpała żadnej nici, ale zdołała sobie uszkodzić naskórek przy szwie
Szybko zrobiłam nowy kaftan, Mysza tymczasem zdołała ukryć się gdzieś, więc szukałam jej jak głupia po całym mieszkaniu, udając, że wcale nie trzymam kaftana w ręku. W końcu znalazłam ją... na stole

Udało mi się wsadzić ją w ubranie samodzielnie. Mysza zaś nauczyła się demonstrować nienawiść i pogardę w niezwykle sugestywny i przemawiający sposób. Nie umiem jej spojrzeć w oczy
Resztę nocy spędziłyśmy razem, śpiąc na łóżku. Zaszczyciła mnie nawet wejściem pod kołdrę, przytuleniem się i mruczeniem. Zdecydowanie wzbudzam w niej odczucia ambiwalentne
Dziś znowu podejmę heroiczne próby masowania brzunia...