Miłe moje:) Przez wiele, wiele lat.. tak mniej wiecej do 30-stki też uważałam, że kot nie jest zwierzęciem dla mnie. Właścicielką pierwszego stałam się za sprawą córki, która "pożyczyła" sobie kota od moich znajomych... Cóż... początki były trudne.. Czarny, miauczący wypłoch:):) i w dodatku huśtał się po firankach...Ale wystarczyło, że po kilku dniach wskoczył na kolana....

i niebawem przybył rudzielec, potem jeszcze jeden czarny i buras... a przy kolejnej wizycie u znajomych jeszcze kotka syberyjska:):) No i tak sobie żyliśmy...Raz lepiej, raz gorzej.. ale przeważnie lepiej. Moje koty wpływały na mnie relaksująco i uspokajająco. Nadmieniam, ze tylko rudzielec- Mandarynka była kociakiem wyrawanym z okropnych warunków, zaświerzbionym i zaropiałym.Cała reszta "bandy" była już w "słusznym" wieku od 4 lat wzwyż. Niestety, czas płynął nieubłaganie i część moich kotów przeniosła się do kociego raju a 2 najstarsze wybrały sobie domek obok- u dziadków moich dzieci, pewnie dlatego, że są w słusznym już wieku i potrzebują więcej spokoju, ale wpadają ,kiedy maja ochotę, zwłaszcza jesienią, kiedy futrują się na zimę:):)
W 2011 roku przybyła do nas kicia, malutka, wyszukana gdzieś przez córkę i mimo, ze wspaniale dogaduje się z psami, to jednak myślę, że brak jej kogoś z jej gatunku do towarzystwa- niestety.. ze starszymi kotami jakoś niespecjalnie się dogadała, pewnie ze względu na ich podeszły już wiek i małą skłonność do figli:)
Stąd pomysł na przygarnięcie kolejnego kota..