No jestem. Dopiero wróciliśmy. Trochę nam zeszło u Rysia
Dom bardzo miły i rozsądny. Państwo młodzi, ale pełni miłości do Rysia. Wszystko przygotowali: i miseczki (woda tylko przegotowana

i specjalnie odłożona dla Rysia), i kuwetkę, i zabawki. Kable pochowane, okna zabezpieczone "dzieciowymi" z Ikei. I mokre kupione (Animonda dla maluchów), i państwo stwierdzili, że będą z Rysiem (mimo, że trochę daleko) jeździli do tej samej lecznicy ("bo najlepiej, żeby został tam, gdzie już go znają i on zna"). A pan to już w ogóle "kupiony" przez Rysia. (okazało, się, że to on bardziej naciskał na kotka i to on wybrał naszego Rysiaczka na zasadzie "ten i żaden inny"

). A Rysio w try miga się zaaklimatyzował. Dużo szybciej, niż Majka. Skakał, biegał, myszkował, bawił się (zabrałam, tak jak dla Majki, jego poduchę, miseczkę, zabawki), lizał pana po ręce, ocierał się. olację zjadł jak to on - z wielkim mlaskaniem i ... pobiegł dalej ganiać.
TŻ był ze mną i (aż byłam zaskoczona) kładł państwu do głowy różne rzeczy na temat właściwego postępowania z kotami - jak karmić, jak pilnować, co zabezpieczyć, na co zwrócić uwagę, kiedy kot zmienia zęby (

). No mówię Wam - mało zawału nie dostałam z tego wszystkiego ( w sensie, ze mi się tak TZ pokątnie wyedukował). No i Rysio został. Cały szczęśliwy.
Powiem Wam, że tak jak w miarę mi poszło mi z Majeczką (tylko jak ją rozłączałam z Rysiem, zrobiło mi się jakoś tak ... niefajnie), to przy Rysiu łzę uroniłam. Nie, nie w jego nowym domu - tam już było tak świetnie, że nie myślałam o niczym. bo widziałam jak Rysio błyskawicznie się zadomowił. Wcześniej. Wsiadłam do samochodu z transporterem na kolanach i tak mi się smutno zrobiło, że ... dwie chusteczki poszły jak nic.
A potem mi przeszło. I dobrze. Znaczy tymczasy nieletnie wydane, przykładnie nawet obryczane, a teraz zabieram się porządnie za Kredkiszona.
Krew oddana na badania, przy okazji poprosiłam o jeszcze jedno badanie (takie ogólne -ee, dla spokojności). Za jednym zamachem zrobimy kamień na zębach, bo z jednej strony z tyłu jest nie bardzo.
Krdkiszon biedny chyba trochę smutny. Dzieci nie ma. Niby spokój, ale jakoś nie teges i nudy. Z tego wszystkiego kolacji nie zjadła (trochę tylko poskubała) - wiadomo, zawsze jadła w asyście małych grzdyli, a dziś sama - ale trudno. nic więcej nie dostanie, bo musi być na czczo. Śpi teraz (ale wcześniej przywitała nas takim gruchaniem, że wszystkie resztki smutków odeszły

). Bo tak naprawdę, to strasznie się cieszę, że maluchy mają kochające domy (no i że mnie też się udało je jakoś wyekspediować w świat

)
edit: to jeszcze dla przypomnienia: tak zaczynaliśmy
Panna Majka - 5 dni

Panicz Ryszard - 5 dni
