Iza, Boże drogi...
Carmen, Iza
na pewno macie rację, wiem, że macie rację, ale tempo tych wydarzeń ścięło mi mózg. Był kot, nie ma kota, był pewien stan rzeczy, kształt życia i nie ma, są puste pudełka, bo Maniek był (!) wybitnie pudełkowy, a Marunio tak sobie, z Maniem owszem lubił posiedzieć czasem, ale sam raczej woli na stole lub na drapaku. I te pudła stoją puste, na razie nie doszłam do fazy uprzątania.
Miałabym problem ze spojrzeniem sobie w twarz gdybym uparła się kotka zamknąć i wybudzić, mając już świadomość jak bardzo jest chory i mając w pamięci jego próby zrobienia kupy we wtorek wieczorem, kiedy się wygiął, nic nie zrobił,a potem starannie zakopał ten czysty żwirek

nie, nie chciałam na siłę go "reanimować", nie być przy nim, iść do pracy i nie widzieć jak siedzi osowiały. On tak nagle to pokazał. Inna pozycja siedzenia, nastroszone futerko, raz miauknął znienacka leżąc w pudełku. Wystarczy i tego. Ale naprawdę nie nastawiłam się na taki obrót spraw. Guz? No niedobrze, ale przecież guzy się wycina. Kiedy wróciłam z nim od weta we wtorek po tych zastrzykach był w lepszej formie, bo nie bolało. Chciał jeść i dałam mu, mimo, że za 12h miał mieć operację. Chciał, to dostał, wcześniej nie chciał. Rano w środę przywitał mnie swoim "mrrrr?" w łazience...i to są te moje rozterki, może czuł się lepiej? Może za wcześnie ta decyzja? nie miałam czasu się do tego w ogóle przygotować, o nastawieniu nie wspominając. Załamała mnie lekarka mówiąc, że płynu w jamie brzusznej było więcej niż 12 h wcześniej, czyli co - pękłby w końcu? Nie rozumiem tego, co stało się mojemu kotu i dlaczego tak długo nie było tego widać. Chodził po mieszkaniu, zawijał mi ogon na łydkach kiedy kroiłam filet, witał w drzwiach a ona mi mówi, że on jest w fazie hospicjum. Owszem, w poniedziałek głośno zaprotestował przy dotykaniu brzuszka, był chudszy, cichszy, to było widać. Nie, nie byłam na to przygotowana.