Moje kociska.. Puchatek ['], pożegnanie.. s. 101..

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro kwi 09, 2008 12:14

Aniu, bardzo bardzo mi przykro :cry:
dopiero przez przypadek trafiłam na tę przesmutną informację :(

ostatnio właśnie zaczęłam myśleć, żeby porządnie przebadać Shilkę, musze się zebrać w tym miesiącu, ona już wiekowa panna
Obrazek Obrazek
z nami także 4kocie ogony i jeden psi

Klaudia

 
Posty: 13579
Od: Wto cze 01, 2004 21:30
Lokalizacja: prawie 3miasto;)

Post » Pt maja 09, 2008 21:32

Mój pierwszy kot..
(pamięci Puchatka)

Czarna Persja, wynaleziona z ogłoszenia w Gazecie Wyborczej przyjechała do mnie na początku 2001 roku.
Od kilku tygodni przeglądanie gazety zaczynałam od strony adopcyjnej i któregoś dnia czytam: czteroletnia czarna koteczka z przedłużonym włosem, wyrzucona po śmierci opiekunki szuka domu.. i oczywiście podany telefon.
Początkowo odłożyłam gazetę, ale ogłoszenie nie dawało się zapomnieć.. bo od dzieciństwa marzyłam o takiej właśnie kotce. Po tygodniu zadzwoniłam. Zostałam przeegzaminowana jak nigdy przedtem ale egzamin wypadł chyba nieźle bo umówiłam się na obejrzenie kotki. Pojechałam po ciemku na drugi koniec miasta i zakochałam się od ..drugiego wejrzenia. Pierwsze było pełne wątpliwości, czy dam sobie radę, ale kocia wpakowała mi się na kolana i już nie chciała sobie pójść. A ja nigdy przedtem nie miałam kotów, bo (kiedyś tam - daaawno temu) rodzice się nie zgadzali, potem, jak już ja się zgadzałam, to rodzaj pracy nie pozwalał zostawiać kota samego na kilka dni w domu, aż w końcu stwierdziłam, że wreszcie mogę zrealizować jedno z marzeń dzieciństwa.

I usłyszałam smutną historię kici:
Na początku była bardzo kochana przez swoją opiekunkę, starszą i nieco schorowaną panią. Po kilku latach pani niestety zmarła ale zapisała swoje mieszkanie córce, pod warunkiem zapewnienia opieki nad ukochaną kicią.. Zapewnianie opieki polegało na biciu, krzykach i głodzeniu kotki przez rzeczoną córkę i jej męża, aż wreszcie wyrzuceniu jej z domu w największe mrozy wczesną zimą 2000 roku.
Pech chciał, że na tym samym osiedlu pokazywał się podobny kocurek wychodzący i zanim Panie dokarmiające stadko podwórzowe się zorientowały, że widzą dwa różne koty a nie jednego, minęło jeszcze trochę czasu, zanim zastraszona, głodna i zmarznięta kicia doczekała się pomocy.. Potem jednak trafiła pod opiekę wspomnianych Pań, no i oczywiście do weterynarza, który stwierdził dużo różnych dolegliwości, między innymi tasiemca, ale nowe opiekunki z pomocą lekarza wyciągnęły ją ze wszystkich chorób.
Wyobrażam sobie, jak musiała wyglądać kiedy trafiła do kliniki, jeżeli lekarz nie poznał, że to persiczka – podobno te resztki futra, które jej zostały w niczym nie przypominały szlachetnie urodzonej arystokratki.

Po usłyszeniu tej historii już wcale nie zastanawiałam się CZY tylko KIEDY WRESZCIE będę mogła ją zabrać do siebie. KIEDY WRESZCIE nastąpiło nazajutrz. Jak pamiętam – w niedzielę. Wstałam okropnie rano, jak na weekend i pojechałam kupić kocią wyprawkę i zapas jedzenia, i z tym wszystkim, od razu po kicię.

Kiedy dojechałyśmy razem do domu, kicia nie miała żadnych wątpliwości, że teraz to będzie już jej dom.. Obeszła dostojnie całe mieszkanie, zaakceptowała od razu miejsce na kocią toaletę, zjadła troszeczkę i uwaliła się spać na samym środku MOJEGO tapczanu.. Spodobało jej się u mnie od razu, tylko wspomnienia z przeszłości objawiały się przez długi czas lękiem i ucieczką przed dźwiękiem metalowych sprzączek od paska i podniesioną ręką.
Z czasem zaczęła coraz częściej mnie zaczepiać i domagać się zabawy. Robiła się wtedy dwa razy większa w każdą stronę, jasne więc było, że musi dostać imię Puchatek. Dosyć szybko nauczyła mnie też, że ten MÓJ tapczan to wcale nie jest taki do końca mój, a właściwie to może tylko kawałek, jak jej się będzie podobało zrobić mi trochę miejsca.
I zaczęło się moje życie w towarzystwie Puchatka..

Potem zaczęłam czytać forum miau, no i dowiedziałam się, że lepiej mieć dwa koty niż jednego i znowu, po dziesięciu miesiącach zaczęłam czytać Gazetę Wyborczą od najważniejszej strony.

Na, tej najważniejszej dla mnie, stronie Gazety Wyborczej czytałam sobie przez jakiś czas ogłoszenia, szukając drugiego czarnego i puchatego kotka dla towarzystwa dla mojego Puchatka. No i pewnego dnia przeczytałam, że są do oddania sześciomiesięczne persiki.. Oczywiście zadzwoniłam i dowiedziałam się, że persiki to owszem, ale szynszylowe i w ogóle to jest hodowla, a Pani nie udało się sprzedać kotków w wieku trzech miesięcy i teraz szuka im dobrych domów.. Oczywiste było, że umówiłam się na oglądanie maluchów i znowu się zakochałam, ale tym razem od pierwszego wejrzenia. Ale tu czekał mnie mały tor przeszkód, bo Pani zażądała badań na nosicielstwo Puchatka. Oczywiście miała rację, ale w tej sytuacji na towarzystwo Puchatek musiała trochę poczekać. Wynik badań pozwolił zaprosić małego szynszylka do nas dopiero po tygodniu.
No i w ten sposób zamieszkał u mnie arystokrata, biały persik szynszylowy Baloo Auksta*PL, ochrzczony natychmiast przez moje dziecko, wychowane na właściwych dobranockach, Miśkiem. No, bo skoro Baloo, to musi być Misiek. Nowe imię przyjęło się od razu i teraz sam Misiek nie pamięta pewnie, że kiedyś był Baloo.
No i teraz okazało się, że Puchatek zrobiła się zazdrosna i na dodatek obraziła się na mnie śmiertelnie..

Przez te dziesięć miesięcy poprzedzające adopcję Miśka, Puchatek zdążyła się przyzwyczaić do ciszy, spokoju, braku zagrożenia i niepodzielnego królowania u mnie w domu. Uregulowała mój tryb życia tak, jak jeszcze nikomu dotąd się nie udało. Była najważniejsza i jedyna. Najczęściej spędzała czas na moich kolanach, albo na biurku obok sterty papierów potrzebnych mi do pracy. Mruczała rzadko, jeszcze rzadziej głośno gadała. Miałam wrażenie, że porozumiewamy się telepatycznie. Obojętnie traktowała wszystkie kocyki i poduszki przeznaczone specjalnie dla niej. Najlepszy do spania był mój tapczan.

No a potem pojawił się WRÓG. Wróg, początkowo mocno przestraszony, spędzał czas głównie za kanapą. Po dwóch dniach odważył się wyjść i wreszcie dokładniej obejrzeć nowe terytorium. Puchatek oglądała go początkowo z daleka i nieufnie ale dosyć spokojnie. Po kilku dniach obce terytorium dla Miśka, zrobiło się nieco mniej obce, potem już całkiem własne. Maluch nabierał coraz więcej odwagi, zaczął chodzić po całym mieszkaniu z wysoko podniesionym ogonem ,no i próbował anektować terytoria Puchatka, a przede wszystkim TAPCZAN – jej niepodzielne królestwo.

I z tej cichej, spokojnej i ledwo czasem mruczącej koteczki wylazł diabełek. Ale dziwnie wylazł, bo nie próbowała atakować Miśka. Zaczęła za to chodzić pod ścianami głośno dając mi do zrozumienia, co ona myśli o nowych porządkach w domu. Miauki brzmiały tak: „Co ty sobie myślisz, to jest moje miejsce, nie chcę tu żadnych intruzów! Niech zjeżdża i nie pokazuje mi się więcej na oczy, bo zagryzę!” .
Najgorsze dla mnie było to, że skończyło się spanie razem, głaskać nie pozwalała się w ogóle. Spała za tapczanem i wychodziła tylko do miski albo do kuwety. No, a czesanie.. zgroza. Po dwóch tygodniach, jak wreszcie pozwoliła podejść do siebie ze szczotką, okazało się, że pod przednimi łapkami porobiły jej się takie kołtuny, że wszystko trzeba było wyciąć przy skórze. Minęło kilka ładnych tygodni zanim wszystko ładnie odrosło.
Taka sytuacja trwała przez cztery miesiące i niejednokrotnie z płaczem zastanawiałam się co robić, żal mi było zestresowanego Puchatka i za nic nie chciałam oddać Misia.

W tym czasie Miś zdążył już na tyle dorosnąć, że trzeba było umówić się na nieprzyjemną wizytę w lecznicy. Po zabiegu wróciłam do domu ze śpiącym jeszcze pod narkozą Misiem a Puchatek przypomniała sobie, że jest kotką i to do tego starszą od Misia. I nagle odkryła, że może być mamą. Takiej opieki, pilnowania i mycia nie spodziewałabym się po żadnym obcym kocie, a co dopiero po wrogo nastawionym Puchatku. Pilnowała tego Misia budzącego się z narkozy chyba bardziej niż ja, a najważniejsze, że była zdecydowanie bardziej spokojna ode mnie. Chyba wiedziała, że wszystko jest w porządku, mimo, że wygląda okropnie.

Sielanka trwała kilka dni, dopóki Miś nie wrócił całkiem do zdrowia.. Następnie sytuacja ustabilizowała się nieco, a koty określiły między sobą warunki wspólnej egzystencji – pokojowo ale z dystansem. Z czasem jednak nauczyły bawić się razem, chociaż początkowo ta zabawa wyglądała dość groźnie. I chyba nie muszę dodawać ile futra fruwało po mieszkaniu!
Przez kilka miesięcy przyglądałam się z radością obu kotom, z dumą prezentując je wszystkim odwiedzającym mnie, znajomym. No i wtedy zaczęły się żarty: „No, jak to , masz czarnego i białego, przydałby się jeszcze rudy..”. Żarty powtarzały się coraz częściej..
No i znowu zaczęłam czytać Gazetę..

Potem w różnych odstępach czasowych pojawiło się jeszcze kilku potrzaskanych przez życie kocich rezydentów, oczywiście rudy również. Przez dom przewijały się też spore ilości szukających domów, kotów tymczasowych.

Ale to Puchatek zawsze była pierwsza i najważniejsza.
To ona dostawała pierwsza miseczkę z jedzeniem, to ją pierwszą witałam po przyjściu do domu z pracy. To ona spała ze mną na tapczanie. To ona przychodziła do mnie kiedy leżałam i czytałam sobie książkę. Układała się wtedy na książce, co skutecznie uniemożliwiało mi dalsze czytanie. Domagała się poświęcenia uwagi tylko jej. Wystawiała swój puchaty łepek do głaskania, nadstawiała szyję do drapania. W końcu zmuszała mnie do położenia się na plecach, sama kładła się na mnie i potrafiła tak przytulać się długie kwadranse. Miała niesamowity dar wyczuwania mojego gorszego samopoczucia, tego że czasem coś mnie boli, że mi smutno i źle. Sama zmuszała mnie wtedy do położenia się i kładła się na mnie dokładnie trafiając w miejsce największego bólu. Jak miałam kiepski nastrój, potrafiła jeszcze głaskać mnie łapką po twarzy i czasami ocierać kapiące łzy. Miałam wrażenie, że dokładnie rozumiała nie tylko to co do niej mówiłam, ale również wiedziała dokładnie co myślę.. Kiedyś powiedziałam, że to kot, który ma w oczach mądrość całego świata..

I tak mijały lata w towarzystwie Puchatka i dość licznej puchatej bandy „persów” i niepersów, które mój Puchatek nauczył się traktować obojętnie i z daleka.

Aż w grudniu 2007 roku zrobiła się bardziej mizasta, właziła na kolana przy każdej okazji, domagała się głaskania, w nocy układała się do spania na mojej głowie. W jednym oczku pojawiła się brązowa wydzielina. Przemywałam wodą, troszkę pomagało.
Kilka razy zleciała z transporterka przy schodzeniu z kuchennego stołu.
Którejś niedzieli miałam okazję poobserwować ją porządniej, po tym, jak wykąpała się w wannie pełnej wody i była tak przerażona, że ani nie wylazła z ręcznika, ani nie uciekła, tylko dała się porządnie wysuszyć suszarką.
Zobaczyłam, że ma kłopoty z oceną odległości, kilka razy wlazła na jakieś kocisko leżące na środku pokoju, kilka razy zleciała z oparcia fotela, bo nie udało jej się doskoczyć tam gdzie chciała.
Mocno węszyła, bardzo słabo reagowała na ruchome przedmioty i niezależnie od natężenia światła, miała maksymalnie rozszerzone źrenice. Miałam wrażenie, że przestała widzieć.

Natychmiast poleciałam do lecznicy. Badania krwi pokazały, że nerki są w strasznym stanie.. i że Puchatek ma potężne nadciśnienie, co z kolei spowodowało utratę wzroku..
Zaczęło się dokładne diagnozowanie, wizyty u kociego okulisty, kardiologa, usg nerek..
Trzeba było zacząć podawanie kroplówek, leków na serce, potem na apetyt, bo jeść też przestała. Cały czas miałam nadzieję, że uda mi się z pomocą lekarzy ustabilizować stan Puchatka i zapewnić jej jeszcze długie życie we względnym komforcie. I rzeczywiście przez jakiś czas Puchatek czuła się lepiej.

Pod koniec marca stan koteczki bardzo się pogorszył, na dobre odmówiła jedzenia, zaczęło się karmienie strzykawką, zwiększone ilości płynów podawane przez kroplówkę. A Puchatek słabła coraz bardziej. Już nie przychodziła spać ze mną na tapczanie, uciekała od jedzenia, uciekała ode mnie, chowała się w najciemniejsze kąty mieszkania.

W niedzielę, trzydziestego marca zrobiłam kolejne badanie krwi. Dzień później, w poniedziałek okazało się, że morfologia poleciała całkiem. Ratunkiem byłoby przetaczanie krwi, ale wg lekarza wystarczyłoby na kilka dni i trzeba byłoby znowu powtarzać, a najgorsze było stwierdzenie, że to byłby początek męczenia Puchatka, tym bardziej, że niedzielę dostała w kroplówce dożylnej potężną bombę witaminową z jakimiś jeszcze dodatkami i to też niestety nie pomogło.
Wdać było, że płomyk życia ledwie się tli..

W trakcie leczenia Puchatka obiecałam sobie, a przede wszystkim jej, że zrobię wszystko co się da, żeby jej pomóc, ale jeśli zobaczę, że ona się poddaje, to będę musiała to uszanować, chociaż będzie to dla mnie straszna decyzja..
I niestety w ten ostatni poniedziałek marca musiałam tę straszną decyzję podjąć.

Nie wiem czy zrobiłam dobrze czy nie, może jeszcze miałaby szansę?
Nie wiem i pewnie nigdy się tego nie dowiem.

Chyba że kiedyś..
Tam za Tęczowym Mostem..
Spotkam mojego ukochanego Puchatka..
I ona sama mi to powie..

Puchatku, powiesz mi, prawda?



Warszawa, 4 kwietnia 2008 r.



PS. Chciałam bardzo podziękować dr Adrianie Uznańskiej z Lecznicy Białobrzeska w Warszawie za opiekę nad Puchatkiem oraz wszystkim forumowiczom z forum miau, Planety Persji i Persian Cat Cafe, którzy pomogli mi sfinansować leczenie mojego Puchatka.
Chociaż niestety przegraliśmy, to dzięki Wam mogłam się nią jeszcze cieszyć przynajmniej te kilka tygodni dłużej..
Dziękuję.
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Pt maja 09, 2008 22:11

Pięknie napisałaś o Puchatku. :cry:

Zakocona

 
Posty: 6992
Od: Czw lut 03, 2005 22:19
Lokalizacja: Gliwice

Post » Pt maja 09, 2008 23:21

Pięknie :cry:
viewtopic.php?f=1&t=93727 koty z Platynowej

seniorita

 
Posty: 3202
Od: Pt kwi 01, 2005 22:18
Lokalizacja: Warszawa i okolice

Post » Sob maja 10, 2008 7:35

Dzięki.. :oops: :oops:

Nie napiszę, że lżej mi teraz, jak to wszystko wyrzuciłam na papier.. ale spokojniej trochę..
To wstęp do pogodzenia się z tym co się stało.. :cry:
Opowieści o moich kociastych..
viewtopic.php?p=3620054#3620054

aamms

Avatar użytkownika
 
Posty: 28912
Od: Czw lut 17, 2005 15:56
Lokalizacja: Warszawa-Ochota

Post » Sob maja 10, 2008 7:42

Pieknie napisalas... :cry:

Bedziemy pamietac.

[']
Dorota, Mru(czek), Chipolit, Norka, O'Gon (Burak); Balbina, Tygrysiunia, Bolek i Coco za TM

Dorota

 
Posty: 67146
Od: Pon maja 20, 2002 13:49
Lokalizacja: Olsztyn

Post » Sob maja 10, 2008 7:45

Aamms, niezmiennie - przytulam.
Kocie Hospicjum -1% - KRS 0000408882

'Pijcie swe niezaznane szczęście
chcąc nie być tym, kim jesteście'

Agn

Avatar użytkownika
 
Posty: 22355
Od: Pt paź 21, 2005 14:01
Lokalizacja: Toruń

Post » Sob maja 10, 2008 8:40

:crying: to straszne musiec podjac taka decyzje :crying:
ale wreszcie kiedys bedzie lzej, napewno.
Ostatnio edytowano Śro maja 01, 2013 12:02 przez NITKA/KARINKA, łącznie edytowano 1 raz
Powód: zamknęłam wątek

sfinks

 
Posty: 1385
Od: Pon kwi 10, 2006 20:12
Lokalizacja: warszawa

[poprzednia]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: ewar i 32 gości