» Sob sie 03, 2013 10:47
Re: Bez Bombilli i reszty - Kropcia i Tysia
No i dochodzimy do sprawy sąsiedztwa.
W moim pionie, na 2 piętrze mieszkała i mieszka kulturalna, sympatyczna pani, prezes jakiejś fundacji. Natomiast właściciel mieszkania na 1 piętrze wyjechał (podobno czasowo) do Australii, a mieszkanie udostępnił krewnym czy znajomym z rodzinnych stron, czyli z okolic Ostrowca Świętokrzyskiego. Byli to ludzie dwudziestoparoletni, on i ona – początkowo jego dziewczyna, a pod koniec – żona. Początkowo, gdy ona wyjeżdżała na dłużej, on urządzał imprezy, od których meble się przesuwały u mnie, a z sąsiednich budynków ludzie krzyczeli, protestując. U nas nikt nic nie widział, nikt nic nie słyszał – bo w zasadzie najgorzej miałam ja i ta pani z 2 piętra. Pewnej letniej nocy ta pani odważyła się zapukać do nich, podczas takiej zabawy, a gdy oni pijaną grupą poszli do niej pod drzwi z awanturą, że śmie do nich pukać – wezwała policję. Potem on urządził rano pokazówkę pod hasłem „w dzień wszystko wolno mi robić” (do dziś żałuję, że nie nagrałam tego komórką – byłby przebój na youtubie), a ja poinformowałam administratora i dzielnicowego. Jakiś czas później pani z 2 piętra jeszcze raz wzywała dzielnicowego i po jego kolejnej wizycie z imprezami się skończyło, a przy okazji okazało się, że ta dziewczyna nie miała pojęcia, że podczas jej nieobecności ukochany tak wesoło spędza czas. Co prawda, jeszcze przez jakiś czas ów sympatyczny człowiek i jego koledzy dzwonili domofonem do sąsiadki z 2 piętra, krzycząc „policja!” a mnie walili w drzwi, ale i to się wreszcie skończyło. Oczywiście właściciel mieszkania był o tym wszystkim informowany przez administratora, na naszą prośbę, a pani z 2 piętra namierzyła go nawet na skype i ucięła sobie z nim pogawędkę, która, jak przewidywałam bardzo słusznie, skończyła się tym, że pan ten zasugerował jej, że jesteśmy dwiema samotnymi, zdziwaczałymi babami, które czepiają się boguduchawinnych, młodych ludzi, z czystej zawiści.
Kolejną sprawą było to, że ten najemca z 1 piętra, współwłaściciel pasieki, przez cały czas, prowadził sobie w tym mieszkanku pomocniczy magazyn miodu z rozlewnią i miód ten sprzedawał na placach targowych w Krakowie. W garażu zrobił sobie skład opakowań, półproduktów, materiałów pomocniczych itp. W lutym 2011 roku działalności tej poświęcił się bez reszty. Oznaczało to bezustanny łomot na stropie (drewnianym), bieganinę w ciężkich butach od świtu do nocy, łącznie z sobotami i niedzielami, wnoszenie, wynoszenie, przesuwanie, łomoty skrzynek załadowanych słoikami z miodem, mycie wszystkiego w łazience (razem z WC), topienie miodu i wirowanie – były także w mieszkaniu zbiorniki ze stali kwasoodpornej.
Od początku sąsiedzi mówili mi, że w tym mieszkaniu dzieje się coś nietypowego, ale mnie to nie interesowało, do czasu gdy okazało się, że z powodu tych hałasów, w moim mieszkaniu nie można żyć normalnie. Rozeznałam sprawę i wiedziałam, że to wszystko jest niezgodne z prawem budowlanym, przepisami sanitarnymi i weterynaryjnymi (miód to odzwierzęcy produkt spożywczy), a także skarbowymi. Oczywiście administrator nie mógł z tym nic zrobić, a zarząd wspólnoty miał to gdzieś. Na moją prośbę administrator zwrócił się właściciela, który oczywiście mnie wyśmiał.
W tej sytuacji postanowiłam zadziałać radykalnie: wiosną 2012 zwróciłam się do adwokata o pomoc w postaci listu adwokackiego (pisanie skarg do instytucji narażało mnie na odwet ze strony najemcy). Musiałam to jakoś załatwić, bo nawet gdybym postanowiła się wyprowadzić, nie potrafiłabym sprzedać komuś mieszkania, zatajając coś takiego. List został wysłany na adres domowy oraz na adres e-mail właściciela.
Listu nigdy z poczty nie odebrano, natomiast odpowiedź na e-mail od właściciela dostałam po około 10 dniach.
Odpowiedź ta była pełna dziwnych inwektyw, zawierała krytykę języka prawniczego (jakości tej polszczyzny, poprawnej zresztą), użytego w liście i sprawiała wrażenie, że mam do czynienia z człowiekiem niezrównoważonym, do którego treść listu adwokackiego (żądanie zaprzestania prowadzenia działalności gospodarczej niezgodnej z przeznaczeniem nieruchomości) w ogóle nie dotarła.
Przez kilka dni zastanawiałam się, czy w ogóle coś odpisywać, a jeśli tak, to co właściwie i w celach rozrywkowych pokazałam tego maila pewnej znajomej z pracy. No i okazało się, że prawdą jest, że świat jest mały, a życie pełne niespodzianek. Otóż ten pan okazał się być jej kolegą ze studiów (filologia polska). Jak stwierdziła – zawsze był zadufany i arogancki i trzymał się od reszty kolegów z daleka, traktując ich z pogardliwą wyższością. Miał wielkie ambicje literackie, z których jednak nic nie wyszło i rozgoryczony, wyjechał na antypody z żoną Australijką i dwójką dzieci – tu wszystko się zgadzało, łącznie z krytyką polszczyzny, a jego nazwisko jest bardzo rzadko spotykane.
Odpisałam mu więc wreszcie, powtarzając w skrócie treść listu adwokackiego, oczywiście językiem literackim i wyszukanym, ha, ha, ha! Wymieniliśmy maile coś ze 3 razy, ja pozostawałam niewzruszona, co do zarzutów, a on na koniec wypisywał mi takie bzdury, jak wzywanie do walki z adwokatami, bankierami i całym podobnym złem tego świata. Widząc, że mam do czynienia z regularnym paranoikiem, który wszystkich podejrzewa o knucie na jego szkodę, już po pierwszej odpowiedzi podjęłam decyzję o sprzedaży mieszkania. Wiedziałam, że nawet jeśli „pszczelarz” się wyprowadzi, to zagrożenie powrotem tego świra z obczyzny, nie pozwoli mi już spędzić ani jednej spokojnej nocy w tym mieszkaniu.
„Pszczelarz” zabrał się z tego mieszkania już 31 lipca, a mieszkanie zostało wyremontowane przez rodzinę „Australijczyka” i wynajęte od października (wiem to od byłej sąsiadki z 2 piętra).
Ja swoje mieszkanie sprzedałam nie zatajając niczego, za cenę stosunkowa niską, która jednak okazała się dla mnie bardzo opłacalna. I teraz tylko żałuję, że nie miałam możliwości zrobić tego wcześniej.