» Pon sie 18, 2008 19:35
Kilkanaście następnych dni spędziłem na wędrówkach między miasteczkiem a dworem, który coraz bardziej zaczynał przypominać dom Złociejowskich.
Starsza pani o twarzy szmacianej lalki pojawiała się każdego dnia po południu i powoli, niespiesznie porządkowała ogród, wyrywała chwasty, spoza których ukazywały się skulone, jak gdyby przestraszone nagłym blaskiem słońca krzewy róż.
Do bladożółtych papierówek zaczęły zlatywać się pierwsze osy, a słońce łagodnym blaskiem odbijało się w szybach.
Tak mijał czas.
Pewnego ranka, kiedy mieszkańcy miasteczka jeszcze spali twardym snem, przed hotelem zatrzymał się autobus.
Rozchyliłem zasłony i wyjrzałem na ulicę. Z autobusu wysypała się gromadka dzieci. Za nimi, stukając obcasami wybiegła drobna, szczupła kobieta, nerwowo przeliczając jednakowe, brązowe walizki i ustawiając dzieci w pary.
Dzieci jednak nie mogły ustać w miejscu, kręciły się i rozchodziły we wszystkie strony, popychały się i chichotały.
Kiedy w drzwiach pojawiła się nieco zaspana pani Małgorzata, na chwilę zapanowała cisza.
- Jesteśmy – powiedziała młoda kobieta, a pani Małgorzata spojrzała na zegar na ratuszowej wieży.
W narożnej kamieniczce uchyliło się okno.
- Bardzo proszę cichutko – powiedziała młoda kobieta, – bo obudzicie całe miasto.
Ale całe miasto spało dalej, natomiast w trawie obok kamiennej ławki cos się poruszyło i nieduży szary cień pomknął w głąb ogrodu.
- Babciu! Babciu! – Dobiegło spomiędzy drzew i znowu zapanowała cisza.
Skrzypnęły schody i kilkanaścioro dzieci weszło do środka.
- Tutaj proszę na paluszkach – usłyszałem głos pani Małgorzaty – w tym pokoju mieszka nasz specjalny gość…
Tupot nagle przemienił się w ciche stąpanie i domyśliłem się, że owym specjalnym gościem byłem sam we własnej osobie.
Jedne po drugich trzasnęły drzwi i za ścianą rozległy się stłumione śmiechy i głosy.
W kuchni zapachniała kawa i zabrzęczały talerze.
- Sama nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam – pani Małgorzata na mój widok załamała ręce i ruchem głowy wskazała sufit. – Ale żal było mi dzieci, jakże to tak spędzać wakacje w mieście…
Usiadłem przy stole, a pani Małgorzata usadowiła się naprzeciwko mnie.
- To sieroty – szepnęła.
Drzwi od jadalni otworzyły się i do środka weszła…
Zamrugałem oczyma. A kiedy otrząsnąłem się ze zdziwienia spojrzałem prosto w niebieskie oczy, a moje serce zabiło mocniej.
- To pani wychowawczyni – powiedziała pani Małgorzata, a młoda kobieta uśmiechnęła się nieśmiało.
- Jestem wychowawczynią – rzekła.
Ukłoniłem się nieco zdziwiony, że nie powiedziała swojego imienia. Chwilę pokręciła się po jadalni, przeczyła kubki i talerze i wyszła.
- Miła, skromna osoba – orzekła pani Małgorzata zabierając ze stołu pusty talerz.
Wyszedłem z hotelu tak zamyślony, że nie zauważyłem siedzącej na schodach kotki.
- Uwaga, kot! – Wrzasnęła Miaulina zabierając ogon spod moich nóg.
- Widzę, a raczej słyszę – odparłem i skierowałem się w stronę parku.
- Dzień dobry panie Kleofasie – rozległo się za moimi plecami.
Na ścieżce, z ogromnym wiklinowym koszem pełnym jabłek stała babcia Tekla.
- Jabłka od Kociamy – powiedziała. – Marmolada – dodała napotkawszy moje zdziwione spojrzenie.
Chwyciłem koszyk z drugiej strony i ruszyliśmy w stronę domu na skraju miasta.
- Każdego roku sporo się marnowało – rzekła starsza pani. – Ale dzieci na pewno chętnie przekąszą coś dobrego…
Usiedliśmy w pełnej słońca kuchni, a Babcia Tekla wysypała jabłka na ławę.
-Trzeba je obrać, zetrzeć – powiedziała – i dobrze wysmażyć.
W mgnieniu oka rozpaliła w piecu, wyjęła z kredensu miedziany kociołek i puszkę cukru.
- A panu zrobię…- zawahała się - …mleka z miodem?
Mleko było gorące i słodkie, a w całej kuchni pachniało jabłkami. Siedziałem na brzegu ławy, słońce grzało mi plecy, a w kociołku bulgotała marmolada.
- Gdyby tak szczyptę cynamonu…- zaproponowałem, a starsza pani wyjęła z szuflady blaszane pudełko.
- Proszę zetrzeć – rzekła podając mi pociemniałą od starości tarkę.
Ukradkiem wsunąłem kawałek cynamonu do ust i zabrałem się do roboty. Tymczasem Babcia Tekla ustawiła na stole pękate słoiki i zamieszała w kociołku drewnianą łyżką.
- No, no – cmoknęła z podziwem. – Dobre jak nigdy…
- Dla kogo dobre, a dla kogo nie – mruknęła Miaulina wchodząc do kuchni. Otarła się o nogi starszej pani i wyskoczyła na kredens ostentacyjnie zawijać ogon dokoła łapek.
- Nigdy nie wiadomo kto i kiedy może nadepnąć na ogon – powiedziała i zamknęła oczy.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!