Wróciliśmy niedawno do domu...
Jesteśmy wykończeni psychicznie i fizycznie...
Dużo się u nas działo, ale nie będę teraz o wszystkim pisać, bo cały mój umysł i czas zajmuje ostatnio chory Waś
Waśko od kiedy do nas przyjechał nie umiał normalnie miauczeć, tylko skrzeczał jak zardzewiałe drzwi. Myśleliśmy, że taka jego uroda, weta też to nie zaniepokoiło. Ale z czasem zauważyliśmy, że Waś ciężko oddycha, czasem wymiotuje, kaszle i dziwnie mu się odbija. Dwóch wetów postawiło na kłaki. Na początek podawaliśmy parafinę, potem pastę odkłaczającą.
Ale zamiast być lepiej - było tylko gorzej. Sapał, łapał powietrze, straszliwie bekał, zwracał chrupki, kaszlał, charczał... no w zeszłym tygodniu było już źle.
Pojechaliśmy do weta, rozmawialiśmy długo, badał go, ale diagnozy nie ośmielił się postawić - kazał zrobić prześwietlenie.
W klinice czekając na prześwietlenie popłakałam się, a potem opieprzyłam jakiegoś faceta (niby słusznie, ale chyba przesadziłam).
Zdjęcie robiliśmy strasznie długo, bo wet nie chciał Waśka ani trochę usypiać, z powodu nieznanych przyczyn tego niedobrego stanu - w obawie o stan Waśkowego serduszka, nie ryzykowaliśmy, że się nie wybudzi, albo coś mu się stanie. Trzymałam więc wyrywającego się Wasieńka i łzy mi napływały do oczu
Zdjęcie wyszło źle. Pierwszy wet zauważył, że w płucach nie ma nic niepokojącego, ale jama brzuszna wygląda beznadziejnie.
Żołądek ogromnych rozmiarów, cały wypełniony gazem uciska na przeponę i wątrobę. Jelita zagazowane. Na podstawie zdjęcia nie chciał postawić diagnozy, odesłał nas do naszego weta.
Nasz podejrzewał różne rzeczy, przedstawił kilka teorii, ale powiedział, że ze swoim sprzętem i na tym etapie nie zdiagnozuje. Trzeba jechać do Mikołowa, bo tam mają najlepszy sprzęt i trzeba badać dalej.
I tak właśnie dzisiaj cały dzień spędziliśmy w Mikołowie... Waś był od rana badany wzdłuż i wszerz. Skończyli dopiero koło 14. Najpierw badanie krwi (leukocytów za mało, monocytów za dużo - dość typowe przy stanie zapalnym jak się okazało). Potem wziernikowanie krtani i tu okazało się, że szpara głośni jest zwężona, pogrubiona, przekrwiona, błona śluzowa spuchnięta. Waś łapał powietrze przez maleńką szparkę...
Nie wiedzieli jak daleko to sięga, więc zrobili tomografię. "Obustronne zwężenie światła krtani" - cholernie przewlekły stan zapalny, którego przyczyny pewnie nigdy nie poznamy, bo nie znamy też pochodzenia kota.
Łapanie powietrza, próby odkrztuszania, odruchy wymiotne - to wszystko powodowało, że żołądek wypełniał się gazem coraz bardziej i bardziej.
Wet powiedział, że przyjechaliśmy w jednej z ostatnich chwil. Wszystko było tak opuchnięte i podrażnione, że brakowało dni/tygodni, żeby Waś przestał oddychać.
Zalecono zrobienie biopsji, żeby się dowiedzieć, czy to coś w krtani to naciek, czy coś innego. Powiedzieli, że guz jest mało prawdopodobny, ale nie mogą wykluczyć nowotworu
Waśko został więc dzisiaj na noc w hoteliku, jutro rano robią biopsję i badają wycinek. Podadzą coś przeciwobrzękowego, żeby mój maluch mógł spokojniej pooddychać.
A potem przedstawiono nam rozliczenie....
I prawie umarłam....
A tż był bliski wylewu....
Sama tomografia 800zł. Z kroplówkami, lekami itd łącznie na dzień dzisiejszy ponad 1000zł. Jutrzejsze badania wet wywróżył na ponad 700zł.
Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać, czy od razu rzucić się z mostu....
Zapłaciłam za badania krwi, bo tyle jeszcze miałam w portfelu po zatankowaniu auta, czyli niecałe 150zł.... I jednocześnie prawie ostatnie pieniądze, jakie mam do wypłaty.
Właściciel zgodził się na zapłatę w ratach - jeszcze nie wiem jakich, bo mam się z nim widzieć jutro. Kotkins - niezawodny i najlepszy na świecie organizuje pomoc. Nie wiem co byśmy bez niej zrobili...
A teraz tęsknimy za Wasiem... Brakuje go w domu, Kropka chodziła i go szukała...
Będziemy o niego walczyć, choćbym miała wziąć pożyczkę w Providencie, albo zapożyczyć się u samego Boga.
Dom bez niego jest zupełnie pusty.