» Wto lut 28, 2012 20:24
Re: OGRYNIA-zaginiona koteczka już w domu ze swoją przyjaciółką
Zostałam poproszona o opisanie historii poszukiwań Ogryni. Niech będzie inspiracją dla innych, którzy poszukują zaginionych kotów.
Oto ona:
Ogrynię spotkałam po raz pierwszy w październiku 2008 r. Nie wiem skąd się wzięła.
Wjeżdżałam do podziemnego garażu w moim domu, zobaczyłam burą kocinę siedzącą na pojemniku na śmiecie, która mimo, że dzika, nie uciekała, tylko zachowywała się tak, jakby mi pozowała do zdjęć. Oczywiście odbyła się sesja fotograficzna – telefonem kom., następnie bieg do mieszkania i powrót ze smakołykiem. Potem historia powtarzała się, i tak zostałyśmy koleżankami. Mocno związałam się z kotką, porozumieniem magicznym. Pokochałam ją jakby była moja od zawsze.
W kwietniu ub. roku Ogrynia i pozostałe koty straciły miejsce bytowania, miejsce w którym koty żyły przez ponad 30 lat. Zostały wypędzone z cichego ogrodu wprost na ulicę, były gnębione i prześladowane. Niektóre zniknęły, inne przeniosły się gdzieś, podejrzewam też, że mogły zostać otrute. Wśród nich była Justyna, jedna z trzech kocich przyjaciółek – Ogryni, Babuni i Justynki właśnie – tę ostatnią ratowałam jak mogłam, niestety odeszła za TM w sierpniu ub. roku. Walka o jej życie trwała tydzień, niestety była przegrana. Kotki zawsze trzymały się razem, nigdy nie rozstawały, po śmierci Justyny były zdezorientowane i zagubione.
Postanowiłam, że zabiorę je obie do domu. We wrześniu umarła moja kotka, która była u mnie 11 lat, też podwórkowa. Dokuczał jej mój sąsiad i gdybym jej nie zabrała do domu, to chyba by ją zabił. Piglunia miała 6 lat, u mnie była przez 11, niestety zabrała ją choroba. W marcu ub. roku trafiły do mnie 2 inne koty zabrane z ulicy, 6 miesięczne maluchy, Rysio i Tosia, dzieci Justyny, ostatnie urodzone przez nią kocięta, zanim została wysterylizowana.
Zapadła więc decyzja o odłowieniu Ogryni i Babuni, po tym miały trafić do mnie do domu. Moje umiejętności w łapaniu kotów są żadne, pomoc zaoferowała delfinka, za co jestem jej ogromnie wdzięczna.
W nocy z 7 na 8 października została złapana Ogrynia, ponieważ była brudna i zapchlona, zdecydowałyśmy, że kotki pojadą na kilka dni do szpitalika w piwnicy, w którym delfinka trzyma chore koty, trafiające do jej DT. W tamtym czasie szpitalik był pusty.
Nie bez trudu, bo łapanie nie było łatwe, Ogrynia została złapana i pojechała do kociego szpitala.
Rano 8 października delfinka złapała Babunię, i także odwiozła ją w to miejsce. Gdy zajechała, okazało się, że w nocy Ogrynia sforsowała piwniczne okienko i uciekła.
No i tak rozpoczęła się moja gehenna i rozpacz, rozpoczęły się poszukiwania.
Ponieważ delfinka ma zdolności parapsychologiczne, próbowała tymi metodami zlokalizować kotkę. Także nie było to łatwe. Najpierw jednak zaczęłyśmy działać metodycznie. Po przeszukaniu najbliższych posesji, zaczęłyśmy rozwieszać ogłoszenia. Dużo ogłoszeń. Następnie powrzucałyśmy te ogłoszenia do skrzynek pocztowych, w okolicy zaginięcia (Kolonia Staszica w Warszawie). Są tam głównie domy jednorodzinne i przedwojenne wille, dostęp do skrzynek jest łatwy. Oprócz tego rozstawiałyśmy, gdzie się tylko dało jedzenie, zwłaszcza ulubione przez Ogrynię mleko, najczęściej w najbliższej okolicy, w ogródkach, o ile dało się je wsunąć przez jakąś dziurkę, a czasem nawet i wejść.
Poszukiwania najpierw prowadziłyśmy razem, zabierałyśmy czasem ze sobą Babunię w transporterku, później delfinka szukała osobno i ja osobno, a potem wędrowałam już sama. Wędrowałam noc w noc, bo tylko wtedy mogłam, przez 49 dni. Po okolicy, po Kolonii Staszica, po sąsiednich ulicach, uzupełniałam zerwane ogłoszenia i rozstawiałam miseczki z jedzeniem. Czasem gdy delfinka miała jakieś wyniki w badaniu wahadełkiem, dołączała do mnie i udawałyśmy się w „ to” miejsce i tam szukałyśmy.
Od czasu do czasu były telefony, że kotka była widziana, wtedy zawsze delfinka sama biegła sprawdzić to miejsce, bo jednak wszystko działo się w jej okolicy, na pograniczu Ochoty i Śródmieścia. Ja potrzebowałabym na dojazd około pół godziny. Mieszkam na Mokotowie.
Gdy było zgłoszenie, że w jakiejś piwnicy przebywa nowy, nieznany karmicielce kot, po uprzedniej lustracji miejsca przez delfinkę brała swoją klatkę łapkę i była gotowa do akcji.
Gdy był telefon, że gdzieś w ogródku, parku czy na ulicy był widziany kot podobny do Ogryni najpierw jechałam sama w to miejsce. Poznałam dzięki temu wielu wspaniałych ludzi, wrażliwych na los zwierząt, w tym karmicielki. Kilka także dzięki delfince.
Jedna z nich zaprowadziła mnie na Pola Mokotowskie i pokazała gdzie przychodzą koty jeść, inna chodziła ze mną po Kolonii Staszica, to miejsce zresztą zwiedziłam i z delfinką, znałam tam już każdy kamień, każdą uliczkę, każde piwniczne okienko. Kiedyś spędziłam tam na ulicy kilka godzin wypatrując kotki, która mogła być Ogrynią. Doczekałam się, ale nie była to Ogrynia. Zmarzłam wtedy strasznie, chroniłam się na klatce schodowej pobliskiego domu, aż ktoś mi do niej odciął dostęp. Dałam ogłoszenia policjantowi chroniącemu ambasadę Izraela, byłam kilka razy w Bibliotece Narodowej i okolicach, tam też były moje ogłoszenia, obeszłam całą Aleję Niepodległości od Rakowieckiej do Wawelskiej, byłam na terenie każdej instytucji, zostawiałam ogłoszenia z numerami telefonu, nawet nie przypuszczałam, że wszędzie są dokarmiane koty. Po drodze wręczałam ulotkę każdemu spacerowiczowi z psem, rowerzyście, czy biegaczowi. Byłam dosłownie wszędzie.
Dopiero teraz gdy to piszę zdałam sobie sprawę w ilu byłam miejscach.
Najbardziej dokuczała mi samotność. Czułam wewnętrzną krzywdę, że to nie ja zagubiłam Ogrynię, nie ja skazałam ją na tak straszny los, na poniewierkę, a zostałam ze wszystkim właściwie sama. Telefony były i do mnie i do delfinki, ona mi wszystkie sygnały przekazywała. Potem była informacja z ulicy Dantyszka, to już dalej od miejsca ucieczki, pognałam tam jak na skrzydłach, karmicielka widziała taką kotkę w ogródku przed swoim domem, miała ucięte ucho takie jak Ogrynia, miała też chore oko. Niestety, widziała ją tylko raz, gdy ja tam przyjechałam kotki już nie było. Za to rozszerzył się mój teren poszukiwań. O teren zupełnie mi nieznany. Zaliczyłam więc Filtrową od Krzywickiego do Raszyńskiej, wszystkie boczne uliczki, park. I znowu ogłoszenia, na każdym rogu ulicy, nawet w parku. Obeszłam teren stadionu „Skry”. I tam rozkleiłam ogłoszenia.
Z każdym sygnałem telefonicznym pojawiała się nadzieja, która gdy zgasła wpędzała mnie w bezgraniczną rozpacz. Ale nie poddawałam się, motywowało mnie to do jeszcze intensywniejszych poszukiwań. To był najstraszliwszy okres. Niewyobrażalnie trudny.
Zastanawiałam się, skąd we mnie tyle siły i wiary, bo przecież jestem życiową pesymistką. Mnóstwo ludzi pukało się w czoło widząc bezcelowość i beznadziejność w poszukiwaniu dzikiej kotki, której nawet nigdy w życiu nie pogłaskałam, nie dotknęłam.
Sporo pomocy doświadczałam od niektórych forumowiczek.
Pomagała mi marta-po organizując łapankę, podtrzymywana byłam na forum na duchu przez rzeszę forumowiczek, szczególnie nie pozwalała mi się poddać Rakea, rzeczowe informacje przekazywała mi felin i wiele, wiele innych osób. Nigdy Im tego nie zapomnę i gorąco za wszystko dziękuję.
Metody niekonwencjonalne już się nie sprawdzały, z czasem dowiadywałam się, że Ogrynia nie żyje, potem że jednak żyje, za jakiś czas, że znowu nie żyje, że się z nią już nie spotkam, że nie chce być odnaleziona, że się chowa we mgle. Że się chowa przede mną. Nie chce być odnaleziona. Nie przyjmowałam tego do wiadomości. Nie i już.
Każde takie stwierdzenie było jak nóż wbity prosto w serce. Otwierało od nowa moją ranę, katowało moją psychikę. Ile ja straciłam przez to zdrowia, to tylko ja wiem. Druga strona chyba sobie z tego nie zdawała sprawy. Jak mocno rani, bo sposób przekazywania tych informacji był wyjątkowo bezobcesowy, czasem wręcz brutalny.
Ja jednak wiedziałam, że niezależnie od tego co mi ktoś powie, będę Ogryni szukać do skutku, chyba że umrę - wtedy przestanę.
Dlatego na zasadzie podobnej do tej, gdy się idzie do innego lekarza, bo pierwszy zdiagnozował ciężką chorobę, postanowiłam zwrócić się do profesjonalnego jasnowidza. Nie byłam osobą wierzącą w te metody, jednak z uwagi na moją osobistą znajomość z pewną zawodową wróżką, gdzieś podświadomie nie lekceważyłam takich informacji.
Jasnowidz zdjął przede wszystkim kamień z mojego serca. Powiedział, że Ogrynia żyje, ma się dobrze i przemieszcza się w kierunku ulicy Grójeckiej. Obecnie kręci się w okolicy ulic Mianowskiego, może Mochnackiego, w każdym razie gdzieś tam. Powiedział, abym nie traktowała jego diagnozy jako pewnik, raczej jako metodę pomocniczą.
Teren podany przez jasnowidza wydał mi się nieprawdopodobny, może nie tyle z mojego przekonania, raczej z wcześniejszych wskazówek delfinki, jednak na zasadzie „tonący brzytwy się chwyta” postanowiłam porozwieszać tam ogłoszenia i nawiązać kontakty z karmicielkami. Ruda32 powiesiła ogłoszenia w okolicznych sklepach zoologicznych i w przychodni weterynaryjnej, bo ja mogłam wędrować tylko w nocy, gdy te były już zamknięte. Razem z puszatkiem nawiązały kontakty z okolicznymi karmicielkami, które były powiadomione o poszukiwaniach. Raz w tygodniu jeździłam robić przegląd ogłoszeń, czy nie trzeba niczego uzupełnić. Na szczęście okoliczni mieszkańcy to porządni ludzie, ogłoszeń nie zrywali. Więcej pracy było z Kolonią Staszica, bo tam stale wszystko było zrywane. Nieocenioną pomoc otrzymałam także ze strony kociabanda, która także wędrowała ulicami tego osiedla w poszukiwaniu Ogryni.
Dostałam kontakt do innego jasnowidza, pani napisała mi że muszę się przygotować na to, że kotka do mnie nie wróci, bo kocha wolność. Napisała także, że Ogrynia żyje.
Odezwał się jeszcze inny jasnowidz - bioterapeuta, ten również potwierdził, że Ogrynia żyje. Stwierdził także, że czuje w jak strasznym żyję napięciu, że chciałby mi pomóc. Poprosił o moje zdjęcie, prześle mi nieco pozytywnej energii.
Nie wiem kiedy to zrobił, ale pewnego dnia poczułam jakby ktoś zdjął mi z pleców potworny ciężar, rozjaśnił mi się umysł i od tamtej pory zaczęłam działać bardziej metodycznie i spokojnie. Przestałam biegać nocami jak szalona po pustych ulicach, skoncentrowałam się na uzupełnianiu ogłoszeń i układaniu planów na dalsze poszukiwania.
Czas płynął, a ja wmówiłam w siebie, że Ogrynię odnajdę wiosną. Nie wiem dlaczego, ale wydawało mi się, że gdy wyjdzie wiosenne słonko, zazieleni się trawa, Ogrynia wyjdzie z ukrycia i ją odnajdę. Miałam zamiar wykupić serię ogłoszeń prasowych w „Metrze” i oczywiście szukać nadal.
Cały czas otrzymywałam telefony, jeździłam we wskazane miejsca, ok. trzech tygodni temu był sygnał z ulicy Raszyńskiej, że w piwnicy pojawiła się nieznana kotka, spotkałyśmy się tam z delfinką, ale niestety to nie była Ogrynia.
Aż wreszcie nastał poniedziałek, 20 lutego b.r. Wieczorem zadzwoniła Pani. Powiedziała, że dzwoniła rano pod telefon podany w ogłoszeniu o zaginionej kotce. Pani z którą rozmawiała miała oddzwonić. Ponieważ nie oddzwoniła, a sytuacja jest pilna, dzwoni pod drugi podany telefon, bo od 25 października karmi w okolicznej piwnicy kotkę, która wydaje się być tą zaginioną i poszukiwaną przeze mnie.
Nie podnieciłam się, aczkolwiek ucieszyłam się bardzo. Poprosiłam panią o podanie adresu mailowego, podeślę jej więcej zdjęć Ogryni, bo miałam już wiele sygnałów, a potem okazywało się, że to nie jest ona. Niech sobie obejrzy zdjęcia, zwłaszcza ucho Ogryni i da mi znać. Jeśli nadal będzie uważała, że to może być ona, to wtedy się umówimy w porze karmienia i ja podjadę. Pani powiedziała, że kotkę karmi na zmianę z koleżanką, jej także przekaże zdjęcia. Wkrótce zadzwoniła, obie z koleżanką uważają, że to jest Ogrynia.
Zależy im bardzo aby kotka znalazła inne miejsce, bo piwnica w której przebywa ma zostać zamknięta najprawdopodobniej w marcu i kicia nie będzie miała gdzie się podziać.
Umówiłyśmy się na środę rano, 22 lutego.Rozpoznałam natychmiast, że to jest Ogrynia i od soboty mam koteńkę w domu.
Dlaczego jednak pani, która karmiła kotkę od 25 października powiadomiła mnie o tym dopiero 20 lutego? Otóż Pani w niedzielę odprowadzała kogoś na lotnisko. Wracała do domu autobusem i musiała przejść ulicą Uniwersytecką, a tam na rogu Uniwersyteckiej i Mianowskiego wisiało przymocowane do drzewa moje ogłoszenie. Zwykle pani nie chadza tamtędy, mieszka po przeciwnej stronie placu Narutowicza i nigdzie nie jest jej tu po drodze.
„To” ogłoszenie schowałam sobie na pamiątkę. Dodam, że zaoferowałam nagrodę za pomoc w odnalezieniu kotki.
Resztę już wiecie, łapanka z pomocą Tajemniczego Wujka Z. i Moniki, opracowana w najdrobniejszych szczegółach, metodyczna, precyzyjna i przemyślana. No i skuteczna. Kocham ich oboje.
Chciałam podziękować wszystkim, którzy mnie wspierali, na forum, i w PW, okazywali zrozumienie i serdeczność, dawali dobre rady, z każdej korzystałam, bom niedoświadczona.
Dziękuję za zbiorowe wizualizacje, wszelkie formy konwencjonalne i niekonwencjonalne. Wiem, że to wszystko odegrało swoją rolę i miało znaczenie.
Nie umiem wyrazić swojej wdzięczności i radości, ale wiem że mnie rozumiecie.
Dziękuję także Bogu, Ojcu Pio i Papieżowi, jestem katoliczką i do Nich dużo się modliłam, miałam także wsparcie w modlitwie od innych osób, od moich przyjaciół, ludzi mi życzliwych i rodziny.
Na koniec apel do oferujących pomoc w poszukiwaniach. Nie oferujcie jej, jeśli nie jesteście w stanie wypełnić obietnicy. Osamotnienie w sytuacji, w jakiej ja się znalazłam jest ogromne i mocno obciąża i tak nadwyrężoną już psychikę. Oferta pomocy, która jest tylko ofertą rzuconą w przypływie emocji, a nie może zostać fizycznie zrealizowana, jeszcze mocniej potęguje uczucie osamotnienia.
Dlatego oferujcie swoją pomoc z rozwagą i po zastanowieniu się, czy jesteście rzeczywiście w stanie włączyć się w poszukiwania. Z prawdziwym zaangażowaniem.
To, jak traktujesz koty, decyduje o twoim miejscu w niebie. - Robert A. Heinlein
Justynka [*] 26.8.2011 Piglunia [*] 29.9.2011 Babunia [*] 24.11.2014 Rysio [*] 10.10.2016 Ogrynia-zaginęła 8.10.2011 odnaleziona 25.02.2012 zm. 26.11.2018, Tosia [*] 25.03.2019