Wczesnym popołudniem Milusia zdecydowanie się ożywiła. Przyszła do mnie, gdy czytałam książkę i położyła się obok (wkrótce położyła się na mojej poduszce wtedy, gdy JA JUŻ na niej leżałam

). Potem razem z pozostałą czwórką czekała w wejściu do kuchni, jak przygotowywałam obiad dla Szczypiorków.
Ale zjadła mało. Może dlatego że teraz (przy zapaleniu wątroby) muszę jej kurczaka przynajmniej solidnie sparzyć, a ona była przyzwyczajona do surowizny i tę lubi. Nie wiem. Ale potem poszła na balkon i poleżała w namiocie.
Jutro pojadę do wetki, może da mi jakiś zastrzyk podskórny dla Milusi. Nie chciałabym jej dodatkowo stresować wyjazdem z domu. Ale to już musi zdecydować doktorka.
Zobaczymy, jak będzie z kolacją.
Prawdopodobnie od przyszłego tygodnia zaczynam bardzo intensywne zajmowanie się sobą: z indywidualnym instruktorem i dietetykiem (w jednym), masażystą, endokrynologiem i ginekologiem. Będzie mnie to kosztowało majątek, ale w kogo ja mam pakować kasę, jeśli nie w zdrowie Szczypiorków i swoje?