Pum...
Puma złapaliśmy na kastrację, kiedy łapaliśmy Mamelkową rodzinę. Wielki, potężny, piękny i silny. Ideał. Budził respekt do tego stopnia, że z klatki łapki do transporterka przekładaliśmy go na dworze - bo gdyby uciekł w mieszkaniu pewnie łapalibyśmy go przez kolejny tydzień.
W lecznicy biedak niestety swoje przeszedł, okazało się też, że ma kompletnie zepsute zęby. Całkiem możliwe, że zabieg usunięcia zębów przyniósł korzyści wielokrotnie większe, niż sama kastracja - jeszcze chwila, a Pum nie mógłby jeść. Oba zabiegi i pobyt w lecznicy Pum zawdzięcza Cichemu Kątowi i akcji Ciach!bezdomność.
Kiedy go wypuszczałam, bałam się, że już więcej go nie zobaczę. I faktycznie przez dłuższy czas nie udawało mi się go spotkać, chociaż rozglądałam się uważnie. Przestał pojawiać się przy okienku, w którym wcześniej mieszkał z Mamelką i dzieciakami.
Pewnego dnia... Jarek wrócił do domu, mówiąc, że chyba widział wielką kotkę w ciąży, podobną do Puma. Mnie udało się ją zobaczyć następnego dnia. Potem szybciutko kontakt z karmicielką - czekałam na nią, kiedy szła karmić koty, by dowiedzieć się, co to za nowa, bura kotka. I wtedy... okazało się, że wielka bura kotka, to nasz... Pum... który, korzystając z tego, że nic go w pyszczku nie boli, postanowił się utuczyć niemożebnie

Od tamtego dnia widuję go regularnie.