Musti...moja miłość.
Musti był dzieckiem Kotki.
Dopóki nie wyrósł z pieluszek wszyscy myśleli,że to kocurek,a okazał sie koteczką.
Był śliczną szylkretką i był jedynym grzecznym kociakiem jakiego znałam.
Wszystkie był psotnikami,małymi diabełkami,szalały gdzie się dało i nikt się temu nie dziwił.
Nie Musti.
Imię dostał po bohaterze filmu dla dzieci,właśnie takiego grzecznego kotka z kokardką na szyji,który mówi proszę i dziękuję.
Nigdy nie robił czegoś,co mu zakazano.
Był śliczny,wszyscy go podziwiali.W zasadzie wychodził tylko na potwórze,był ufny,nie bał się ludzi.
Był już podrostkiem,gdy raptem zniknął.
To,że bardzo trzymał sie domu,jeszcze bardziej czyniło ten fakt niewiarygodnym.
Na wsi wszyscy wiedzą czyj to kot i powiedziano by nam gdyby ktoś go widział.
Obok była droga,ale na niej dzieci jeżdziły na rowerkach,zimą bawiły na sankach,więc ruch był taki,że przejechanie nie wchodziło w grę.
Szukaliśmy całe popołudnia,jak tylko wracaliśmy ze szkoły,wieczoramy wołaliśmy,szukaliśmy w zaroślach i na polach.
Najbardziej dziwiło nas to,że zginął kotek,który tak bardzo nie lubił oddalać się od domu.
Wszyscy go jednak kochali i szukaliśmy go przez parę tygodni.
Niestety bez rezultatu.
Bardzo byliśmy zrozpaczeni,nie mogliśmy się z tym pogodzić.
I któregoś dnia Musti przyszedł do domu,po prostu przyszedł.
Wyglądał normalnie,nie był wychudzony,tylko bardzo przestraszony.Długo nie mógł sie uspokoić.
Byliśmy przeszczęśliwi.
Sprawę wykryła nasza mama.
Gdy byliśmy w szkole,dziewczynka,około 6 letnia córeczka ludzi,którzy sprowadzili sie do naszej wsi,chodziła i szukała,wołała kotka.
Musti przez dłuższy czas nie chciał w ogóle wychodzić z domu.
Pózniej uspokoił sie,był znów kochanym,grzecznym kotkiem.
Jego ulubionym zajęciem było przyglądanie się jak ojciec patroszy kurczaka,lub inny drób.
Oczywiście dostawał na końcu trochę mięska,ale to nie to go pociągało.
Siedział obok i był tak zafascynowany,że czasami wyciągał łapkę,jakby chciał pomóc.
Najwiekszą karą byłoby nie pozwolić mu uczestniczyć w tym zajęciu.
Którejś nocy musiał jednak wyjść,bo dał nam w prezencie dwa kocięta.Miał wtedy około roku.
Nie pamiętam co sie stało z drugim kociakiem,czy urodził sie martwy,czy umarł bo był słaby.Niestety lata okrywają niektóre rzeczy tajemnicą niepamięci.
Kociak miał około 10 dni,gdy przyjechała do nas kuzunka z dziećmi.
Jej młodsza córka miała 7 lat i była bardzo podobna do dziewczynki,która przetrzymywała naszego Mustiego.
Ten sam wzrost,te same kucyki,podobny głosik.
Musti tak bardzo sie przestraszył,że zaczął wymiotować ze strachu,rzucał sie na ściany,miał obłęd w oczach.
Przenieśliśmy go do ostatniego,małego pokoiku wraz z kociakiem.
Miał tam spokój,lecz nie chciał jeść,znów wymiotował,a każde otwarcie drzwi,to był skok na ścianę.
Następnego dnia był bardzo słaby,umarł tego samego dnia,osieracając małe kociątko.
Czy muszę mówić jaka była nasza rozpacz
Myślę,że zawsze mieliśmy podświadomie żal do córki kuzynki,że przez nia straciliśmy Mustiego,chociaż nie była to oczywiście jej wina.
To prawda,że najbardziej związana byłam z Lucem,lecz historia Mustiego,tak dramatyczna,historia kotka,tak ukochanego przez wszystkich,sprawiła,że nie kryję łez.
Tam,za Tęczowym Mostem,Musti jest najgrzeczniejszym kocim aniołkiem.
~~~~~~~~~~~~

~~~~~~~~~~~~~~