Przyplątało się do mnie jakieś przeziębienie, więc zostałam w domu, w pracy szkolenia, co prawda płacą mi za to, jak za normalne godziny pracy, ale mogę sobie pozwolić, żeby się wyleczyć, w końcu to nie o godziny chodzi, ale żebym wiedziała, gdzie co i jak klikać...a że i tak jestem ze wszystkim do przodu niż reszta grupy, to nie było problemu i przełożona kazała mi się nie przemęczać i siedzieć dwa dni w domu. Miło z jej strony, zajmę się w tym czasie kotami.
Wszystkie maluchy pootwierały już oczy, powoli zaczynają stawać na łapki. Powoli, bo powoli, ale walczą z grawitacją. Co ciekawe - Ragana, która ostatnia pokazała swoje kocie ślepia, w kwestii próby stania się chodzącym kotem znacznie góruje nad resztą, powoli stawia pierwsze, chwiejne kroki. Ktoś mi powiedział, że żeby nie było kiedyś problemów z ich zachowaniem względem człowieka, muszę choćby na kilka minut brać małe na ręce. Staram się, Hathor już nawet nie reaguje na pisk dzieci, kiedy je podnoszę, widocznie wie, że nic złego im się nie stanie. Inna sprawa, kiedy piszczą bez powodu, wtedy wraca do swojego pudła. No cóż, dobrze, że mi ufa i nie ma ochoty zagryźć, kiedy tylko podchodzę. Brzuszek widzę, że doszedł już całkiem do siebie po porodzie, skóra nie zwisa, tylko ładnie przylega do ciała.
Jeden z forumowiczów, darkot, uznał, że podeśle mi trochę karmy, której jego pociecha nie chce jeść. Mowa była o sześciu puszkach, więc tego się spodziewałam, ale kiedy kurier stanął w moich drzwiach z pudłem większym, niż umówiona zawartość miała wskazywać, to się zdziwiłam. Bardziej się zdziwiłam na widok zawartości.

Uśmiechnęłam się pod nosem, od razu napisałam do Adriana, a on na to, że tak miłej niespodzianki się nie spodziewał...to też w imieniu swoim, mojego partnera i kociej jedenastki - DZIĘKUJEMY! Nie ukrywam, że jestem trochę spokojniejsza o zapas jedzenia dla całej kompanii.
Powoli i pomału większość rzeczy zaczyna się układać. Co prawda czuję przemęczenie, a koty wcale nie ułatwiają mi życia, ale cały czas idę sobie do przodu, może na koniec miesiąca uda się coś nawet odłożyć na poczet przyszłej kastracji i sterylizacji moich "dzieci". Czyżby rodził się we mnie jakiś optymizm? No, no, aż sama jestem zdziwiona...grunt, że "jutro będzie lepiej".