Wstaliśmy, zjedliśmy śniadanko. Ofelia wtrząchnęła chrupy, które jej nieopatrznie wczoraj dałam, i tym samym olała barfa (kawałek szyneczki też). Carmen zeżarła dwie porcje (tacka animondy plus reszta z puszki animondy z mielonym drobiowym i paroma barfnymi suplementami) i stwierdziła, że to stanowczo za mało i umiera z głodu. Muszę jej dozować, bo gdyby mogła, to by żarła do pęknięcia.
Ofelia rano przyszła na poduszkę! Kochana kocina. Nadal nieco obrażona, ale ma chwile wspaniałomyślności.
Miałam napisać, że niepokoi mnie bardzo spokój Carmen. Nie szaleje, nie wskakuje na szafki łazienkowe, najchętniej je, leży lub śpi. No i miiiiiizia się! No i właśnie to mizianie mnie lekko uspokaja, bo zaczyna się miziać czynnie - tzn. barankuje, nadstawia się do głasków, barankuje, łapie mnie (bez pazurków!) za ręce, pokazuje brzuszek, itp. I mrrrrrruczy! No i zaczyna wydawać z siebie dźwięki zbliżone do miauczenia. Tzn. bardziej przypomina to trąbienie słoniątka, ale nie jest to już skrzekliwy skrzek. A jak wchodzę do łazienki, to odstawia koncert (
o, jesteś wreszcie! Tęskniłam, bardzo, bardzo! Masz amciu? Miziaj mnie, miziaj! Amciu dasz?. Wymruczała mi, że bardzo ale to bardzo mnie koffa

.
Acha, małe sprostowanie. Carmen jest... niezupełnie czarna. Tzn. końcówki sierści ma czarne, ale jak się rozgarnie, to jest... hm... jasnoszara? No w każdym razie nie czarna. Czyli chyba w zasadzie szylkretka?
Dziewczyny z Koszalina, jak będziecie miały chwilę czasu, czy dzisiaj czy w tygodniu, to serdecznie zapraszam na kawusię i obejrzenie Małej Czarnej. Założę się, że widziałyście już więcej znajd niż ja i lepiej ją ocenicie. Jak dla mnie to małe, chude i niekoniecznie wygląda na te pół roku (chociaż niby wet ją ocenił po zębiskach, bo do paszczęki zaglądał).
A tak na marginesie, kilka kociaków w życiu znalazłam, i zawsze są to kotki. Żadnego kocurka. Urok jaki czy co?
