Rozklekotany autobus wypuścił ze swego wnętrza uśmiechnięte, zaczerwienione z podniecenia maluchy. Za nimi, z grubą książką pod pachą wyszła Michasia i spojrzała w lśniące, błękitne niby wiosenne niebo okna domu.
Zamyślona, byłaby przeszła obok tabliczki nie zwracając na nią najmniejszej uwagi, gdyby nie kucharka, która trąciła ją w ramię.
- Nasz Dom – przeczytała z niedowierzaniem Michasia.
- To pan kierownik wymyślił – rzekła z dumą kucharka.
Michasia ustawiła maluchy w pary i poprowadziła je na piętro, skąd po chwili poczęły dochodzić radosne piski i śmiechy.
W jadalni zabrzęczały kubki , a starszy pan osobiście nalał do nich czereśniowego kompotu. Kucharka krzątała się obok szeleszcząc białym fartuchem, a gdy dzieci usiadły na swoich miejscach sprawdziła, czy mają czyste ręce.
Starszy pan spacerował między stolikami spoglądając na karteczki z imionami dzieci, które sporządziła specjalnie dla niego Michasia i uśmiechał się ciepło.
- To jest nasz nowy pan kierownik – wyjaśniła dzieciom Michasia.
Po podwieczorku Michasia sprowadziła maluchy do ogrodu, tam, gdzie na konarze starego kasztana stróż zawiesił huśtawkę, i każde z dzieci mogło pohuśtać się chwilę.
Patrzyłem na to, co działo się wokół mnie z niedowierzaniem – dotychczas byłem przekonany, że tylko baśniowy lud potrafi czarować, tymczasem jednak napotkałem kogoś, kto umiał zmienić ponure gmaszysko w zakątek wypełniony słońcem i śmiechem, i nie mogłem się nadziwić jak coś takiego mogło się udać…Ale sam byłem niewidzialnym świadkiem tego zdarzenia i wszystko działo się na moich oczach – bez pomocy czarów, zaklęć, ba, nawet bez pomocy…domowego.
Wstyd mi było, że nie przyłączyłem się do pracy, tylko śledziłem wszystko z bezpiecznej kryjówki. Ale czasu na rozmyślania i rozpamiętywanie tego, co czego nie zrobiłem było niewiele, bowiem na schodach rozległy się głosy starszych dzieci.
- O jery !
- Popatrz tutaj !
- Jak rany !
rozlegało się z każdej sypialni. Trzeszczały sprężyny łóżek, szeleściły sienniki, szurały stołki , skrzypiały drzwi szafek.
- Ale bo to tyle hałasu robić nie potrzeba – skarciła podopiecznych Michasia, ale jej niebieskie oczy śmiały się radośnie.
- Do odrabiania lekcji jest świetlica – rzekł starszy pan i poprowadził starsze dzieci do gabinetu pani Leokadii, który odmalowano na jasno żółty kolor. W gabinecie stało kilka stolików, a na każdym z nich stała lampa. Lampy co prawda nie były ani nowe, ani jednakowe, kupione na targu staroci przez stróża, ale dawały miłe, pomarańczowe światło, a odmalowane drewniane krzesła wprost zapraszały, aby na nich usiąść.
Starszy pan wskazał dzieciom niedużą szafkę, w której równym rzędem, jedna obok drugiej stały książki.
- Tu są encyklopedie i słowniki – powiedział – a tutaj…
Uchylił drzwiczki i oczom dzieci ukazało się przedziwne urządzenie. Szczęściem widziałem coś podobnego wcześniej, w domu na skraju parku.
- …tutaj jest mikroskop – dokończył.
- Wiem, wiem ! – zakrzyknął rudzielec. – Przez to widać to wszystko czego nie widać !
- Czego nie widać gołym okiem – sprostował starszy pan.
Tymczasem kucharka wraz z Michasią usmażyły ziemniaczane placki , a żona stróża pomogła nakryć stoły.
- Nie to, co chleb z marmoladą – zachłysnął się z zachwytu wielkooki chłopiec. – Moja mama… - zaczął i urwał..
- Twoja mama na pewno piekła dobre placki – rzekł starszy pan.
Chłopiec kiwnął głową.
- Mamy już nie ma – powiedział cicho.
- Ależ skąd ! – Starszy pan błysnął szkłami okularów. – Usiądź, jedz, pomyśl o niej. Ile razy będziesz jadł placki ziemniaczane…
Chłopiec uśmiechnął się , sięgnął po placek i przymknął oczy.
- To jest nasz nowy pan kierownik – oznajmiła kucharka widząc, że przy stołach zasiadły wszystkie dzieci.
- Pan tata – szepnęło najmniejsze z dzieci i zawstydzone, schowało się pod stolik.
Ukryty w kącie roześmiałem się, a Michasia drgnęła.
- Słyszał pan to, co ja ? – zapytała spoglądając w stronę wzruszonego starszego pana.
- Słyszałem – odparł – i wiem, co pomyślała sobie Michasia od bajek. Że…
Michasia zaczerwieniła się.
- Że to domowy się śmieje – dokończył i usiadł przy stole, który dotąd stał na uboczu.