chyba czas powolutku rozejrzeć się za czymś uspokajającym na Sylwestra. Będę w Wigilię u wetki, bo ma na imię Ewa. Poza tym Szczypiory poprosiły mnie, żebym ją zamordowała w ramach prezentu Świątecznego

Nie lubią kobiety. Zupełnie nie wiem, dlaczego

Więc w Wigilię lecę do wetki, to poproszę od razu o coś na uspokojenie. Femcia się bardzo boi.
Tak sobie myślę... Wiecie, z czego najbardziej się cieszę w te Święta? Że udało się złapać Gawlika. Był bardzo, bardzo przeziębiony i już pewnie nie żyłby do tego czasu. Ale jeśli nawet, on też jest strachliwy i petardy doprowadziłyby go do szału. W podwórku jest knajpa (nawiasem mówiąc nieprawdopodobnie menelska, gromadzi chyba wszystkich wygolonych mięśniaków z całej Łodzi), więc atrakcje będą mocno nasilone. Gawlik na pewno by uciekł i to byłby koniec koteczka.
Kiedyś rozmawiałyśmy o tym z Panią Jadzią. Ona ma cały czas poczucie winy za Gawlika. Bo dopóki do mnie nie trafił, mówiłam, że na Święta Burka zabiorę do domu, żeby nie musieć do pracy przyjeżdżać. Teraz to już niemożliwe. Przez chwilę się zastanowiłam, że faktycznie Gawlik popsuł mi plany. Ale... no właśnie, zawsze jest jakieś ale. Można było zostawić Gawlika pod podestami na podwórku i cieszyć się, że przecież jedzonko dostaje, więc wszystko w porządku. Ale gdy pewnego dnia nie wyszedłby do miseczki, obie wiedziałybyśmy, dlaczego. Może nawet żadna z nas nie powiedziałaby tego głośno, ale wiedziałybyśmy same dla siebie. I to by wystarczyło, żeby zadręczyć się poczuciem winy. W dodatku słusznym. Bo nie była to sytuacja z gatunku: nie jestem w stanie pomóc, nie wszystkie uratujemy. Sumienie byłoby bezwzględne. Więc wściekam się dalej, bo w Święta przynajmniej raz dziennie kursik do pracy. Ale z drugiej strony radość, bo mały Krówek bezpieczny, prawie zdrowy, a futerko i oczka z dnia na dzień piękniejsze.