» Pt kwi 04, 2008 2:53
Pisałam już kiedyś, że uwielbiam tego Gargamela co przejął mój pokój? Bo jak nie to chciałabym to wyznać, że go uwielbiam, jednak to nie zmienia faktu, że jest on psycholem i czasem to zastanawiam się, że lepiej bym wyszła mając hodowlę winniczków czy czegoś podobnego.
Wróciłam do domu dość późno (ech ostatnio to stały numer) i przed snem jeszcze popiszę tutaj. Oczywiście jak weszłam do domu to Biała Mała Beza się zmaterializowała, spojrzała na mnie z wyższością? I wiecie co zrobiła? Ano zignorowała mnie totalnie stając ostentacyjnie na środku korytarza i podziwiając z niezwykłym zapałem plastykową torebkę, niech co chce będzie mi świadkiem ale jestem pewna, że Gałgan zrobił to specjalnie, żebym go widziała ale jednocześnie dezaprobatę swojego postępowania mogła dostrzec. Oczywiście jak tylko podeszłam to usłyszałam miaukomruknięcie i całe 4,3 kg na mnie naparło wtulając się mocno (jak tylko przebiło się przez psuki moje), a później krok krok za mną łaził z wielką dezaprobatą patrząc, że do toalety nie poszłam. Ewidentnie kierował tam moimi krokami, jednak zainteresowana tymi odwiedzinami nie byłam, co kotu się nie spodobało. Teraz gdzieś pobiegł to popisać mogę... a w międzyczasie jak siedziałam na łóżku to podszedł i wyciągnął łapki chcąc jego róg drapać (tak moje łóżko robi też za drapak) ale leżała kołdra co zniechęciło Grubego do drapania... co zrobiłam? Zgadujcie... nie, nie uśmiechnęłam się i nie powiedziałam "grzeczne kizi mizi", nie spojrzałam też na Grubego z wyższością... właśnie tak, to zrobiłam... podniosłam róg kołdry, zadowolone Kizi Mizi zrobiło nawrót i podrapało z zadowoleniem przeogromnym rysującym się na płaskim pysiu (płaskim, bo ma dzisiaj stwierdziła, że on ma taką płaską głowę).
i stresuję się tą Ukrainą coraz mocniej, bo naprawdę nie wiem jak to będzie. Może wyolbrzymiam ale myślę, że Gruby może tęsknić... i nie wiem czy stresować go teraz i robić mu pełne badania, czy jak wrócę. Bo jak jest chory to jak mnie nie będzie i mu się uaktywni to nikt nie będzie tak się roztrząsać nad nim, ale jak zacznę coś robić to boję się, że zaktywizuję jakieś stresy i choroby. Stresuję się innymi słowy, bo tak sobie rozmyślałam nad tym co powiedziała ma o dzikości Qua i o innych różnych rzeczach, bo na przykład Qua podobno rano całe rozprawy filozoficzne prowadzi i udziela mamie rad na cały dzień. Nawet ma się mnie pytała czy czegoś z tym nie można zrobić... co mnie zaskoczyło, bo ostatnio Qua mnie nie budzi, tak jakby zrozumiał, że ja tego nie lubię. On lubi sobie rano pogawędzieć więc idzie do my po czym wraca do słodkiego spania. Tak się też zastanawiałam nad tym momentem po śmierci Kajtusia, kiedy Qua był strasznie chory, a ja w sumie w tamtym momencie jakoś odcięłam się od wszystkich, a najbliższe mi osoby, albo niby przestały być i nawet nie napisały smsa "przykro mi, trzymaj się mała", albo nie mogłam się z nimi spotkać przez chorobę Qua i strach przed przeniesieniem na ich kota. Wtedy ten wieczór jak Qua do mnie przyszedł i położył się na mnie, tak spędzając ze mną czas na prawdę bardzo dużo mi dał. Bardzo dużo takiej wiary i absurdalnie siły do stawienia czołu światu. Wiem, że to dziwnie może brzmieć ale jak patrzę na to z perspektywy czasu to nie wiem czy ze wszystkim uporałabym się tak bez Qua, śmierć Kajtulka dalej mnie straszliwie boli, ale jakoś tak no mniej. I mam wrażenie, że to, że on do mnie wtedy przyszedł wtulając się całym sobą nie tylko spowodowane było chorobą ale też tym, że chciał mi pokazać, że przecież nie jestem sama i że on jest ze mną i tak troszkę dla mnie. Może nadinterpretuję ale myślę, że tak było (i cichutko się przyznam, że jednak z bardziej niesamowitych rzeczy jakie mnie spotkały w życiu, bardzo prosta i bardzo magiczna).