» Pon cze 16, 2008 19:12
Z trudem podniosłem z posłania ciężką głowę. Na zewnątrz panowała nienośna cisza, nie bylo słychac nawet gruchania gołębi, które o tej porze zaczynały czyścić szaro - białe pióra. pełen złych przeczuc zszedłem na dół. Na środku trawnika czerniała wypalona plama, wokół której walały się rozrzucone, jeszcze dymiące głownie. a między nimi jak zeschły liść leżały skrzypce z pękniętą struną. Chwyciłem je oburącz dziwiąc sie , że są tak lekkie i zawlokłem w krzaki.
Za moimi plecami coś zaszeleściło i spomiędzy liści wysunęła się psia morda.
- Gdzie byłeś ? - zapytał pies, a kiedy odpowiedziałem pokiwał ogonem i powiedział :
- Sierociniec...wiem, to takie schronisko dla ludzkich szczeniąt...
Spojrzał na skrzypce i dokładnie je obwąchał.
- Inni nie mają szansy na przeżycie - rzekł spoglądając w stronę podwórza.
W zamkniętych oknach odbijało się blade, miejskie niebo.
- A oni ... ? - zapytałem spoglądając w stronę szarych domów.
- Albo przywykną, albo... - pies spojrzał na mnie smutnymi, brązowymi oczyma .
- albo ...?
- Umrą. Tak, jak umierają psy po schroniskach - dokończył.
Pomyślałem, że ma za sobą niewesołe życie, ale taktownie nie spytalem o nic.
- A skrzypce ? - odezwałem się nieśmiało.
Pies rozciągnął wargi w czymś na kształt uśmiechu.
- Znam kogoś, kto je chętnie przygarnie. To chłopiec. Pewien mały chłopiec.
Przed moimi oczyma stanęła wielkooka twarz Arona.
- Czy ma na imię Aron ? - zapytalem.
- Dziwne imię- mruknął pies. - Takie imiona noszą z reguły ci, którzy nie znają prawa...Nie, ma na imię Michał. A jego siostra...ma na imię Karolina.
Aż zakręciło mi się w głowie z wrażenia. Wszystko nagle stało się jasne i zrozumiałe - Aron, jako nie znający prawa musiał przybrać zupełnie inne imię, a Jan i Ewelina musieli się nareszcie spotkać...Gdziekolwiek teraz byli, byli razem, więc kamień spadł mi z serca. A jeżeli byli razem, było oczywiste, że w końcu powrócą do domu...Teraz tylko pozostało mi odnaleźć kota, co wcale nie wydawalo się rzeczą łatwą...
Pies delikatnie wziął skrzypce w zęby.
- A może nie powinnismy ich zabierać ? - zapytałem, ale pies pokręcił glową.
- On już na nich nie zagra - powiedział, a moje serce zrobiło się nagle ciężkie jak młyński kamień...
- Zaniosę je pod ich dom - dodał, ale ty chyba nie powinieneś pokazywac się ludziom...?
Wdrapałem się do swojej dziupli, a pies zniknął za krzakami. Jeszcze przez chwilę słychac było stuk pazurów na asfaltowej alejce, po czym wszystko ucichło. Mijał czas.Przed domami nadal było pusto, dzieci nie biegały po trawniku i tylko pachniały stozkowate, drobne kiście ligustru.
Pies powrócił, gdy było już dobrze po południu.
- Załatwione - powiedział. - Myślę, że są w dobrych rękach.
Położył się w trawie i głośno kłapiąc zębami zaczął przeczesywać sierść w poszukiwaniu pcheł.
Kiedy w oddali rozległ się gwizd pies nastawił uszu i wstał.
- Wołają mnie - powiedział. - To dobrzy ludzie.
Szczeknął głośno, az zadźwięczało mi w uszach.
- Zabrali mnie ze schroniska. - dodał. - Schronisko, to taki...sierociniec dla psów.
I zniknął. Nad dachami domów zachodziło czerwono słońce.
Przyszło mi do głowy, że dalsze poszukiwania nie mają sensu. Brązowy kot równie dobrze mógł być w drodze do domu, albo zdobić czyjąś półkę z książkami. ale na hasło " w drogę " moje serce nie zabilo mocniej, niz powinno. Zapaliłem fajkę i poczekałem, aż się ściemni. a kiedy między domami zapaliły się latarnie pobiegłem w stronę domu z kamiennymi schodami.
Bez trudu odnalazłem sypialnię chłopców.
- No i wyparła się wszystkiego ! - mówił któryś z nich pałając świętym oburzeniem.
- Coby się miała nie wyprzeć...- przerwał drugi. - Jakby Leokadia się dowiedziała, to uch !
" Uch " było przepełnione lękiem i grozą.
- Może chce miec swoje tajemnice - wytłumaczyl trzeci głos.
- Tajemnica rzecz święta - powiedziałem, a chłopcy aż krzyknęłi z zachwytu.
- Michasiu, a ten garncarz to żyje jeszcze ? - zapytał jeden z nich.
- Żyje - odparłem. - I dalej garnki lepi, chociaz już jest bardzo stary...
- Z naszych misek to nic nie smakuje - powiedział drugi. - Na dnie nic nie ma...a kubki ciężkie takie...
- Może i temu da się zaradzić - mruknąłem ledwie dosłyszalnie, a glosniej powiedziałem : - Kłaść się do łóżek, bo ani słowa nie powiem.
Tej nocy popłynęła opowieść o glinianym kocie. który wyruszył w drogę, a chłopcy słuchali z zapartym tchem. Gdy skończyłem, długą chwilę panowała cisza.
- Teraz prosze o mleko - powiedziałem.
- No przecież postawilismy za oknem - powiedział chłopiec spod drzwi. Wyjrzałem na zewnątrz - rzeczywiście, na parapecie stała malutka miseczka, ale była pusta. - Może gliniany kot wypił - zażartowałem nie zdając sobie sprawy z tego, jak bliski byłem prawdy...ale moją głowę zaprzątała zupełnie inna myśl...
cdn witaj Mruczusiu !!!!

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!