madrugada pisze:Nul pisze:Katia K. pisze:W lipcu miałam "akcję" ratowania gołębia miejskiego w ścisłym centrum miasta, miał oba oczka takie, jak ta cukrówka/ sierpówka (gdyby to było u mnie, nazwałabym ją sierpówką

). Historia długa, opisałam ją u siebie, bardzo trudno było mi uzyskać dla niego pomoc, bo strażnik miejski okazał się gburem i bez pyskówek się nie obeszło

Na szczęście w końcu przyjechał wet z gabinetu, który ma z miastem umowę też na takie sprawy. Obejrzał ptaka jeszcze na miejscu, stwierdził, że zalepione oczy to wina bakterii.
Ten "mój" był ślepaczkiem, ten Twój to półślepaczek, więc może przyczyna jest inna, może uraz? Tym bardziej, że jest taki trochę "rozczochrany". Niestety, widzi się mnóstwo miejskich ptaków, nie tylko gołębi z różnymi kalectwami: bez palców, bez całych stópek, z nadłamanymi dziobami. Jak im pomagać? Póki nie siedzą w kącie zobojętniałe na cały świat - nie da się złapać. No a co, jak już się złapie? Jeśli nie jest się zmotoryzowanym, żeby go zawieźć w odpowiednie miejsce, to naprawdę ciężko pomoc uzyskać
Trzymam kciuki za Twoją cukrówkę/ sierpówkę

Ja z kolei miałam jakiś czas temu akcję z gołębiem z łapkami i dziobem chyba też zamotanymi w żyłkę... Razem z jakąś panią (która miała jednorazowe rękawiczki przy sobie, dzięki niedawnej pandemii) zainterweniowałyśmy, poleciałam do zoologicznego obok, dali mi nożyczki, poodcinałyśmy tę żyłkę, gołąb odleciał, uff!
Podobnie kiedyś kraba odplątywaliśmy z żyłki w wodzie... Tzn wzięliśmy go z dna, odplątywaliśmy dłuuugo i został wypuszczony...
Strażnicy rzeczywiście różnie podchodzą do wezwań...
U nas straż miejska poważnie podchodzi do wszystkich zgłoszeń dotyczących zwierząt. Kiedyś byłam świadkiem, jak dwie wrony dziobały gołębia. Zadzwoniłam na numer SM, spytali tylko czy gołąb żyje czy martwy (wtedy wysyłają inną ekipę). Poczekałam na ich przyjazd, wrony wciąż krążyły obok, czekając w gotowości. Tak sobie wtedy pomyślałam, że gdyby było ich więcej, mogłyby i mnie zaatakować. Nie wiem czy ktoś z przechodniów by mi pomógł.
Wciąż wierzę, że po prostu pechowo trafiłam. To było centrum miasta, teren monitorowany, wiem, że byłam obserwowana (odwołał początkowo weta, gdy gołąb próbował odlecieć, jednak, nie widząc, zderzył się z płytą pierwszego napotkanego balkonu i spadł na jezdnię; dlaczego odwołał, skoro rzekomo widząc jego odlot, musiał też widzieć zderzenie i upadek?). Może chciał sobie zakpić z kobiety, która "nie ma innych problemów"? Niestety, z postów Gruszętnika, który, zdaje się, zakończył u nas działalność

wynika, że to nie był odosobniony przypadek i pomoc dla gołębia od SM bardzo trudno uzyskać. A oni po prostu mają, siedząc na wygodnym fotelu i pijąc kawę, zadzwonić i zgłosić weterynarzowi...
Próbowałam kilka razy ratować maliznę mordowaną przez sroki, nigdy nie udało mi się "odzyskać" żywego ptaszka.
A niedawno widziałam przez okno, jak kawki napadły stadem na... kawkę. Leżała na plecach, a one ją atakowały. Nie wiem, co się tam wydarzyło, zdążyłam zaledwie się ubrać do wyjścia, kiedy odleciały (stado i ta słaba). Przeszło tamtędy w tym czasie na pewno kilkanaście osób, nie zareagował nikt.