Hej. Szlag mnie zaraz trafi. Pynzia ok godz. 8-mej rano zaczęła odpieprzać polki. Atakowała wszystko co sie rusza, a głównie ciotkę-staruszkę-odmieńca. W to wszystko angażowała się reszta i tworzyła się z tego jedna walcząca kula nie do rozdzielenia. Mysia lecąc rozdzielać walczących posłużyła się moją głową jako punktem odbicia, bo akurat byłam niżej od niej. Kazała mi wyprosić wszystkie koty.
Mimo to niestety "syndrom psa stróżującego" dalej działał. Chodziła w kółko, mędziła, pruła mordę. Szuflada nie taka, kartonik nie taki, w końcu kazała mi się położyć do łóżka i położyła się koło mnie. Tyle że w tej małej tygrysicy cały czas się gotowało, każdy dźwięk na podwórku, stukot drzwi balkonowych od wiatru, czy cokolwiek innego stawiało ją na równe nogi gotową do ataku na wyimagowanego wroga. Do tego wszystko ścieli, mnie tez pościeliła, dlatego między innymi juz się nie ruszałam, żeby mi cycków nie pościeliła po raz drugi (to nie jest zbyt przyjemne). W związku z powyższym nie zrobiłam nic co miałam na dzis zaplanowane, w domu burdel, bo przecież ruszać się za bardzo nie można. W końcu postawiłam kartonik przy łóżku i trzymałam w nim cały czas rękę. W miarę się uspokoiła. Teraz wróciła moja mama i mnie zmieniła, jak wstałam to od razu dostałam skurczu w nogę po całym dniu leżenia w jednej pozycji bez jedzenia, picia, niczego. Teraz jest w miarę spokojna, choć niektóre dźwięki dalej powodują że warczy. Twierdzi, że będzie rodzić, ale skurczy jeszcze nie ma.
Czy ja nie mogę mieć NORMALNYCH kotów?????
