No więc tak.
Węgiel rzeczony przywieziono późno, na dworze już niezła szarówka była.
No i jak się zabierałam do niego, to już było ciemno.
Żarówkę w komórce wkręciłam, ale na podwórku światła nie mam, więc pacynki nabierałam do wiadra " na macanego ".
W związku z powyższym zeszło mi znacznie dłużej niż o porze normalnej.
Dodatkowo znoszenie porządnie utrudniał Aluś mój kochany.
Znoszenie węgla uważał za świetną zabawę, właził mi na stos węgla, czegoś szukał w pacynkach- ani chybi guza

-,więc musiałam uważać, gdzie wywalam wiadra, bo Aluś ze swym czarniawym grzbiecikiem wiele się od tego węgla nie różnił

.
Wogóle jakiegoś wściku doopy dostał, popierniczał biegiem po podwórku, ganiał swój własny cień, bawił się jak mały kociak, no przekomiczne to było

.
Skończyłam dopiero po 19, umazana byłam straszliwie od stóp do głów...
I teraz dopiero odczuwam, że mnie ręce nieco bolą

.