Perełki z dzisiejszej jazdy:
na dzień dobry kazał mi wyjechać z kiszki, bo moja poprzedniczka zaparkowała w ciaśniutkim miejscu między dwoma samochodami - drzwi nie można było otworzyć prawie wcale i do auta wpełzałam, wijąc się uroczo i mamrocząc pod nosem pozdrowienia dla tejże
i on mi kazał z tego wyjechać
bez rozjeżdżania ludzi i aut
no to pojechalim
dzisiaj było półtorej godziny po mieście i pół godziny na placyku, gdzie mordowałam nieśmiertelny łuk
po mniej więcej półgodzinie na mieście poskarżyłam się na silny ból głowy
ten dobry człowiek zaproponował że zaraz gdzieś zjedziemy i kupię sobie tabletki przeciwbólowe
parę minut później rzecze do mnie: teraz tu skręcimy w prawo, zjedziemy na ten parking... powoli... teraz parkujemy, o na tym stanowisku... na tym stanowisku... NA TYM !!! tu patrzeć, tylna lampa tego auta co tu stoi ma być w połowie naszych drzwi, o tu (puka palcem) i od tego miejsca skręt w prawo... jeszcze raz, za daleko, cofamy... i znowu do przodu... teraz, w prawo kierownicę... w prawo... W PRAWO !!! stop ! no gdzie kazałem skręcać ? gdzie jest prawo ? pokazać prawą rączkę ! no, właśnie ? to czemu jedziemy w lewo ?? jeszcze raz... o, teraz dobrze, jeszcze, jeszcze... HAMULEC !!!
wysiedliśmy
instruktor zamknął auto, otarł pot z czoła i rzecze ku mnie: idziemy teraz do kiosku po tabletki dla pani i fajki dla mnie... przydadzą się...
znieczuliliśmy się oboje i pojechaliśmy dalej
generalnie nie było źle, rzecz jasna gaśnięcia na skrzyżowaniu wredne clio sobie nie odmówiło, raz w miejscu, w którym byłam niewidoczna dla nadjeżdżających z naprzeciwka na ostrym zakręcie, dostałam wtedy opr
na placyku też nie było tak najgorzej, pare razy udało mi sie ten łuk zrobić
raz tylko robiąc go już tyłem, w sobie tylko wiadomy sposób ustawiłam auto w poprzek pasa manewrowego, rozjeżdżając pachołek
i akurat na to instruktor wylazł z krzaków, stanął jak wryty i zamrugał oczami..
ale szybko się zwijałam z powrotem
następna jazda w czwartek
nie mogę się doczekać
