Nie moglam sie powstrzymac-cytne sobie
(Montmorency to foksterier)
"...z domu przed nami wypadl kot i poczal truchcikiem biec na druga strone ulicy. Montmorency wydal okrzyk radosci, okrzyk srogiego wojownika, ktory widzi, ze wrog sam mu wpadl w rece-podobny glos wydarl sie zapewne z piersi Cromwella, kiedy ujrzal Szkotow schodzacych z pagorka-i szurnal za swa zdobycza.
Ofiara Montmorency'ego bylo wielkie czarne kocisko. W zyciu nie widzialem wiekszego dryblasa i spod ciemniejszej gwaiazdy. Postradal pol ogona, jedno ucho i powazna czesc nosa. Byl to zwierz dlugi i muskularny. Mine mial spokojna i zadowolona.
Montmorency puscil sie za tym kiciusiem z szybkoscia dwudziestu mil na godzine. Tamten wcale jednak nie przyspieszyl kroku, jak gdyby zupelnie nie zdawal sobie sprawy, ze jego zyciu grozi niebezpieczenstwo. Dreptal spokojnie do chwili, gdy kandydat na morderce znalazl sie w odleglosci jarda od niego. Wowczas odwrocil sie i siadl na srodku jezdni. Spojrzal na Montmorency'ego z uprzejma mina, jakby chcial zapytac:
- Slucham. Czy pan ma do mnie interes?
Montmorency'emu nie brak odwagi. Ale w spojrzeniu kota bylo cos, co moglo zmrozic krew w zylach najdzielniejszego psa. Nagle przystanal. Spojrzal na kota.
Nic nie mowili. Ale mozna bez trudu dospiewac sobie nastepujaca rozmowe miedzy nimi:
K o t:
- Czym moge panu sluzyc?
M o n t m o r e n c y:
- Nie... nic, dziekuje bardzo.
K o t:
- Niechze sie pan nie krepuje, jesli w samej rzeczy czegos panu trzeba.
M o n t m o r e n c y (nieco sie cofajac):
- Och, nie... bynajmniej... doprawdy... prosze sie nie trudzic. Ww... wzialem pana za kogos innego. Zdawalo mi sie, ze sie znamy. Przepraszam, ze niepotrzebnie pana niepokoilem.
K o t:
- Alez nic takiego, bardzo mi bylo milo. A moze jednak moglbym czyms sie panu przysluzyc?
M o n t m o r e n c y (wciaz sie cofajac):
- Nie, dziekuje... bynajmniej. Pan jest doprawdy bardzo uprzejmy dla mnie. Do widzenia.
K o t:
- Moje uszanowanie.
Po czym wstal i pobiegl truchcikiem dalej, a Montmorency podwinal to, co nazywa swym ogonem, wrocil do nas i zajal poslednie miejsce w strazy tylnej pochodu.
Do dzis dnia, gdy mu powiesz:"kota!", wzdryga sie i patrzy zalosnie na ciebie, jakby chcial powiedziec:
- Daj spokoj."
("Trzech panów w łódce (nie licząc psa)" - Jerome K. Jerome )
Czyz nie cudne?
