
Dziś prowadziłam nawet w jego sprawie korespondencję z pewną panią, ale nic z tego nie będzie. Jeśli tli się jeszcze we mnie jakaś nadzieja na znalezienie mu domu, to bardzo mała. Ale to mało istotne. Choć... opcja pieczeni nadal kusząca!

Piszę ostatnio mało, ponieważ muszę pogodzić pracę normalną z pracą dodatkową, plus promowanie mojej wspaniałej placówki edukacyjnej na wyjazdach, plus megaokropny stres, który nas dręczył od zeszłego poniedziałku, i jeszcze nie ochłonęłam na tyle, żeby o tym pisać... Ale napiszę.
W ramach odstresowania zabraliśmy Zochę w niedzielę na fajną wycieczkę do rezerwatu przyrody. Ponieważ EwKo nie mogła z nami jechać, zgubiliśmy się dwukrotnie w sposób beznadziejny. Zocha wzbudzała u wszystkich napotkanych ludzi wielką sympatię. Poznaliśmy miłą starszą parę, małżeństwo z dzieckiem, które chciało Zochę pogłaskać, i jeszcze parę osób, które pytały: a co za rasa? a co to? a skąd to? itp...
Poza tym, to Alfredzik i Srebrny mają jakieś dziwne zmiany w futerku, chyba coś a la grzyb, Tanitka dziś ma zaropiałe oczka, a Kituś ma się średnio.
No to może na tyle.