Jesień... teraz domowy...czyli Kroniki Złociejowskie

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro cze 04, 2008 20:06

- Kleofasie, wstawaj - ktoś szarpał mnie za ramię próbując obudzic z mocnego snu. - wstawaj, już czas...
Usiadłem na posłaniu przecierajac oczy zrazu nie mogac przypomnieć sobie, gdzie jestem.
- Ludzie już palą swoje ognie - rzekł skrzat zagrodowy. - Nas też wołają, posłuchaj.
Wytężyłem uszu, ale nijak nie słyszałem dźwięku bębnów. Za to z łąki dolatywalo cienkie, odległe brzęczenie, jak gdyby ktos dmuchał w piszczałkę.
Wojtek pokiwał głową.
- To do nas - powiedział.
Przeczesalem palcami rozczochrane włosy i przeciągnąłem się. Spostrzegłem, że Wojtek przywdział lniany kaftan i zawiązał pod szyją czerwoną krajkę, toteż wydobyłem z mego tobołka fular i okręciłem go dokoła szyi.
Upał na zewnątrz zelżał nieco, a niebo nad łąkami było różowo szare. Słońce zachodziło ogromną, czerwoną tarczą za rząd przygarbionych jabłoni rzucając ogniste refleksy na zakurzoną drogę,
- Tam - rzekł Wojtek wskazując dym unoszący się w niebo. wiatr przywiał ostry zapach palonej trawy i zeschlych chwastów, a cienkie dźwięki piszczałek były coraz bliższe.
- Nas zwołują lesne bębny - powiedziałem, a Wojtek szeroko otworzył oczy.
- Bębny ! - wykrzyknął. - Chciałbym kiedyś je usłyszeć !
- Bębny zwołują nas na Polanę Zgromadzeń - ciągnąłem - kiedy dzieje się cos ważnego....
- Zupełnie jak nasze Łąkowe Piszczałki - ucieszył się Wojtek. - Tylko, że my nie mamy Polany Zgromadzeń.
- Gdzie się spotykacie ? - zaputałem wyplątując z włosow jakies kolczaste nasionko.
- W Zbożowyn Kręgu - odrzekł Wojtek. - Zresztą zaraz sam zobaczysz.
Korytarz wydeptany w trawie był tak mały, że prawie niewidoczny dla ludzkich oczu. Zielone kłosy szeleściły cicho nad naszymi głowami, a nocne owady muskały nas skrzydelkami po twarzach i włosach.
Duże, włochate ćmy przemykały bezeszelestnie niby nietoperze, a dźwięk piszczałek stawał się coraz bliższy.
Ścieżka nagle urwała się i wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Tworzył ją wielki krąg wydeptany w zbożu, a na jego środku płonęło ognisko. Dokoła ognia, chwyciwszy się za ręce pląsały strzygi, południce, panny łąkowe, a między nimi uwijały się świecąc bladym światłem robaczki świętojańskie. Z boku, gdzie ledwie docieral blask płomieni stała chuda, wysoka postać podobna do snopka zboża. Postać miała sterczące płowe włosy i dlugie, chude ręce.
Domysliłem się, że musi to być Polny, o którym wspominał Wojtek i ukłoniłem się z szacunkiem.
- Powiedziano mi, że mamy gościa - rzekł Polny głosem przypominającym szelest trawy na wietrze. - Witam cię w naszym gronie w tą magiczną noc...
- Zapraszam do stołu - rzekła wysoka panna łąkowa, na której sukni na kształt naszyjnika przysiadły świętojańskie robaczki.
Na ogromnym kamieniu wyrastającym z ziemi na skraju kręgu rozstawino gliniane czarki pełne pitnego miodu i kwietnego nektaru, a na świeżych liściach łopianu leżały pierwsze, jeszcze kwaśne czereśnie.
Między liśćmi usadowiły się największe ze świetlików oświetlając kamień.
Wychylilem czarkę miodu i poczulem, jak miłe cieplo rozchodzi się po moim ciele. Odstawiłem czarkę na skraj kamienia i dołączyłem do grona tańczących. Tańczyłem, dopóki nie zakręciło mi się w głowie i razem z Wojtkiem przysiedłiśmy na skraju kręgu.
Tańczący jeden po drugim odchodzili od ognia, aby odpocząć , a łąkowa panna napełniała kolejno puste czarki. Południce odłożyły cieniutkie piszczałki i przysiadły obok ognia.
Polny krążył między odpoczywającymi mając dla każdego dobre słowo i na koniec usiadł obok nas.
- Czeka nas dużo pracy - powiedział. - Ludzie powrócili do wsi...sam widziałeś, co zastali...
Skinąłem głową. Pomyślalem o moim mieście, gdzie życie dawno powróciło na swój tor
- Pomagamy, ile możemy - uzupełnił Wojtek.
Na mojej twarzy musiał pojawic się wyraz zdziwienia, bowiem skrzat zagrodowy wyjasnil :
- Każdy robi, co może...Panny łąkowe pilnują krów, południce pilnują dzieci...
Z niedowierzaniem pokręcilem głową.
- A...ludzie ...? - zapytałem.
- Ludzie nie domyślają się niczego - zaśmiał się Wojtek. - Są przekonani, że los im tak sprzyja...jak to ludzie.
Polny pokiwał głową.
- I wszystko byłoby dobrze, gdyby,,, - urwał i spojrzał na Wojtka. - We wsi zamieszkało Licho - dokończył.
- Najgorsze z możliwych - dodał Wojtek. - Czarne Licho, które wszystko psuje, we wszystko nos wsadza, mąci w glowach i sieje niezgodę...a sprytne jest...przemądrzale...ech, gadać by tu wiele, rady nań nie ma.
" Bo Czarne Licho przyjdzie " straszyła mnie w dzieciństwie babka, a ja kuliłem się na swoim posłaniu naciągając kołdrę na głowę. Oczywiście Czarne Licho nigdy nie przyszło, ale za każdym razem porządnie najadłem się strachu.
- U nas Diabeł Srala jest - powiedziałem sięgając po czarkę miodu. - Leśno-polny on.
- Znam, znam...- zaśmiał się Polny. - Wracających z karczmy w blocie nieraz skąpie... Ale błoto zmyć można, a Czarne Licho z cudzego nieszczęścia się cieszy...Psikus dobry gdy ku dobremu prowadzi - ciągnął Polny - ale krzywdy nie wyrządza...Licho Czarne krzywdą ludzką się karmi, ludzi do złego kusi, gorzej niż sam diabeł.
- Zaraz tam diabeł - obruszyłem się. - W złociejowskiej puszczy leśne diabły siedzą i ludzi nijak nie kuszą... Drzew pilnują, wykroty kopią, gaszą ogień, gdy go kto niechcący zaprószy albo gdy piorun w drzewo stare uderzy...
Piszczalki podjęły przerwaną melodię i zgromadzeni na powrót ruszyli do tańca.
Nad naszymi głowami srebrzył się księżyc, a spomiedzy białawych chmur przezieraly gwiazdy.
Uniosłem głowę.
Daleko, daleko za mną, prawie na granicy horyzontu, nad ciągnącą się długo i daleko równiną połyskiwało słabe, złote światełko.
Pomachałem w jego strone dłonia i przez chwilę zdawalo mi się, że błysnęło jaśniej...ale ktoś chwycil mnie za rękę i pociągnął w roztańczony krąg.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro cze 04, 2008 20:08

A Licho to pewnie z reklamy ubezpieczeń samochodów :ryk: :ryk: :ryk:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Czw cze 05, 2008 11:04

8O 8O 8O

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw cze 05, 2008 11:04

8O 8O 8O

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw cze 05, 2008 19:02

Szeryf Kleofas sobie z Lichem poradzi :mrgreen:
Obrazek
tornado w Alabamie;P

Blond Tornado

 
Posty: 5322
Od: Pon cze 13, 2005 1:29
Lokalizacja: Poznań/ Birmingham

Post » Czw cze 05, 2008 19:06

Chyba właśnie poradzić sobie nie może, skoro bajusi nie ma...

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw cze 05, 2008 20:05

30

Sen zmorzył mnie nad kolejną czarką miodu i zasnąłem - podobnie jak inni - w trawie, mając nad sobą rozjaśniające się niebo. Obudziły mnie drobne krople rosy skapujące wprost na moją twarz z wyrastającego nad moją głową maku. Obok mnie budzili się inni mrużąc oczy od blasku słonecznych promieni. Na środku kręgu siedział Polny w świetle dnia jeszcze bardziej przypominający snopek pszenicy.
Mruknął coś na powitanie , podniósł się i przeciągnął. Przez krąg przemknęło stadko kuropatw.
- No, to mamy nowy dzień - powiedział Wojtek szturchając mnie w ramię.
- Mamy - odparłem. Od tańca bolaly mnie nogi, a od miodu - głowa.
- Nie musisz ruszać dzisiaj, jeżeli nie chcesz - rzekł Wojtek.
Pokiwałem głową i pomyślalem, że spróbuję popytac o Jana, chłopca i kota i tak wykorzystam dzień.
We wsi ruszyła codzienna praca. Ludzie powrócili do porządkowania zgliszcz i rumowisk, krowy wyprowadzono na pastwiska, a małe dzieci spały w kołyskach lub wprost na lnianych plachtach, na trawie, w cieniu drzew. Uśmiechnąłem się na widok rozczochranej strzygi poruszającej kołyską i skinąłem ręką pannie polnej długą witką oganiającej od much chuda krowę, przy której dreptało błękitnookie cielę. Powędrowałem miedzą rozglądając się dokoła .
A gdy miedza nagle skończyła się stanąłem jak wryty. Przede mną rozciągała się ogromna łąka, a na niej, po kolana w świeżej trawie stały dwa konie, biale jak obłoki, z długimi, jedwabistymi grzywami, konie, które bardziej niż gospodarskie siwki przypominały baśniowe stworzenia, które pochodzić mogły tylko z jednego miejsca na świecie - z pachnących świeżym sianem dworskich stajni .
Biegiem zawrócłlem do wsi, gdzie Wojtek ukryty w łopianowym gąszczu strzegł stadka kurcząt .
Ludzie przechodzili obok , zagadując do siebie, dźwigając deski, nosząc wodę, a baśniowy lud niewidzialny dla ludzkich oczu czuwał w ukryciu.
- Kiedyś było tu dobrze - szepnął Wojtek. - To dobra wieś...
Przypomniałem sobie mroczne niebo bez ani jednej gwiazdy i chmury zawisające nad wsią nawet w najbardziej słoneczny dzień.
- Straszna klątwa musi wisieć nad tym miejscem - rzekł Wojtek wysłuchawszy mojej opowieści. - Kto ściągnął w to miejsce mrok ?
- Nie wiem - odparlem - ale skrzaty z domów przegonili, dopuścili się zdrady...Ale kto , tego nie wiadomo.
Liście łopianu zaszeleściły i spomiędzy nich wychyliła się uśmiechnięta twarz strzygi.
- Kleofas to ty, prawda ? - zapytała wskazując na mnie palcem.
Skinąłem głową.
- To mam dla ciebie wieści - powiedziała strzyga i wywinąwszy koziołka usiadła miedzy mną a Wojtkierm. - Ludzie, o których pytałeś wyruszyli do domu, ale nie bylo z nimi kota.
- Mówilem o kocie z gliny - odparłem. - Brązowym, z czerwoną wstążką i rumieńcami na policzkach.
Strzyga zamyśliła się.
- Nie, nie, nie widziałam niczego takiego...Owszem, kręcił się tam jakiś kot, ale zawsze przebiegał tak szybko, że trudno było dostrzec, czy ma wstążkę, czy nie... Tak czy siak - wyjechali, chłopiec, starsi państwo i staszy pan w okularach.
- Jan - powiedziałem.
- Może i Jan - strzyga potrząsnęła kudłatą głową i nagle zachichotała.
- Ze starszą panią to dopiero była zabawa - wykrztusiła dusząc się ze śmiechu. - Z tą co była podobna do śledzia - wyjaśniła
Wojtek parsknął śmiechem.
- Ta, której zawiązywałaś na suply frędzle szala ? - zapytał. - No i kto by pomyślał, że to ich szukałeś...- zwrócił się do mnie. - Trzeba było odrazu od tego zacząć.
Wzruszyłem ramionami. Skąd mogłem wiedzieć, gdzie udali się starsi państwo...najważniejsze jednak było to, że byli już w drodze do domu.
- No a ten kot - nie dawałem za wygraną.
- Nie wiem - odparla strzyga. - Prawdę mówiąc widywalam tylko miseczkę z mlekiem, jego zaś tylko dwa lub trzy razy i to wszystko. Zresztą...skąd mogłam wiedzieć, czy to kot, czy nie ich...
- Ano prawda - przytaknął Wojtek.
Zmarkotniałem. Jeżeli odnalezienie ludzi wydawalo mi się czymś nie specjalnie trudnym, o tyle odnalezienie kota, o którym wiedziałem, że za dnia przemienia się w glinianą figurkę wydało mi się wręcz niemozliwe. Ale jednoczesnie miałem niezłomną pewność, że jeśli nawet coś rozdzieliło Jana i jego ulubioną pamiątkę, to kot będzie - gdziekolwiek się znalazł - próbował wrócić do domu, a ja powinienem mu w tym dopomóc.
Decyzja podjęła się sama - postanowiłem wyruszyć następnego ranka, gdy ustanie ból głowy i gdy odeśpię noc spędzoną w zbożowym kręgu.
Podziękowawszy strzydze wyciągnąłem się na trawie i zapadłem w miłą drzemkę.
Słyszalem jak strzyga chichocząc opowiada o psikusach jakie platała starszej pani, a Wojtek śmiał się razem z nią. Obudziłem się późnym popołudniem, kiedy pod łopianami zaległ cień. Obok mnie stał kubek z wodą i kawałek świeżego chleba.
Wojtek siedział na trawie paląc fajkę, a kurczęta popiskiwały cicho przykryte sitem.
- widzę, ze odpocząłeś - powiedział Wojtek wystukując fajkę. - Wybieram się rozejrzeć po okolicy, jeśli chcesz, możesz iść ze mną.
Wstałem, przeciągnąłem się i otrzepałem z kurzu kubrak. Przygładziłem włosy i wyszedłem spod łopianów.
Słońce nie przygrzewało już tak mocno, ale piasek na ściezce dalej był mile ciepły, a trawy na łące szeleściły w lekkim podmuchu wiatru. Wieś ciągnęła się po obu stronach polnej, piaszczystej drogi, między zrujnowanymi domami rzucały cień cudem ocalałe drzewa. Ludzie gotowali strawę w kociołkach zawieszonych nad małymi ogniskami lub ustawionych na kameniach obok ognisk. Pachniało kaszą omaszczoną skwarkami, a wokół krów, które ociężałe powróciły z łąk unosił się zapach mleka.


cdn
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pt cze 06, 2008 6:42

ale Kleofas znajdzie kota, tak?
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Pt cze 06, 2008 8:55

Pewnie,że znajdzie :lol:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt cze 06, 2008 20:08

Było miło i cicho, z łąk falami napływało ciepło, świerszcze cykały zgodnym chórem, a pod naszymi stopami szeleściły drobinki piasku. Mimo to czułem się niespokojny, miałem wrażenie, ze ktoś lub coś idzie w ślad za nami, ale gdy odwracałem się, nie widziałem nikogo. Ale byłem prawie pewien, że coś uporczywie idzie naszym śladem, kryjąc się w trawie porastającej pobocze drogi...
Wojtek zatrzymał się i podniósł ostrzegawczo dłoń. Ruchem glowy wskazał kępę ostów rosnących na środku łąki. W kępie kuliło się coś czarnego i to coś nie przypominało ani psa ani kota...
Było nieduże i bezkształtne, rozlewało się po trawie jak kałuża smoły aby za chwilę zbić się w kłębek.
- Czarne Licho...- szepnął Wojtek.
Przyspieszyłem kroku.
- W ten sposób oddalamy się od wsi - Wojtek pociągnął mnie za kubrak.
Przystanąłem.
- W najgorszym wypadku skąpie nas w błocie - powiedziałem i zawróciłem.
Smolista kałuża na środku łąki niespokojnie zafalowała. " Kałuża...kaluża..." pomyślałem i nagle przypomniałem sobie pustą studnię na środku podwórza. Gdyby w jakiś sposób udało się zaciągnąc tam Licho...Nachyliłem się do Wojtkowego ucha i przedstawiłem mu swój plan.
Skrzat zagrodowy uśmiechnął się i z powątpiewaniem pokiwał głową.
- Spróbować zawsze można - powiedział - ale nawet Polny nie dał rady...Licho złe jest i podstępne, latwo na haczyk złapac się nie da...
Powoli ruszyliśmy w stronę wsi wsłuchując się w każdy szelest trawy.
Czarne Licho uparcie szło w ślad za nami powarkując z irytacji i kłapiąc zębami jak pies. Najwidoczniej sporo czasu upłynęło od chwili, gdy ostatni raz wyrządziło komus krzywdę i zacierało łapy na myśl o dwu ofiarach, które tak lekkomyślnie dążyły ku swej zgubie.
Wojtek zatrzymał się na chwilę przy jakiejś spalonej do fundamentu budowli.
- Tu była karczma - powiedział.
" Zapewne ulubione miejsce Czarnego Licha " pomyślałem. Na ziemi poniewierały się szczątki ław i stołów, potłuczone kafle z pieca. W trawie leżał kufel z odbitym uchem, z któreho jeszcze zalatywało zapachem piwa. Postukalem w jego ściankę , a w ciemnści coś się poruszyło.
- Skrzat gdy się napije, wtedy wie, że żyje - wrzasnąłem w środek kufla, aż echo zadudniło po ściankach.
- Cicho...- syknął Wojtek, ale gdy mrugnąłem do niego w mig zorientował się, w czym rzecz.
- Dobre wino, dobre piwo, ucztujemy jako żywo - odkrzyknął , a potem razem zaśpiewaliśmy okrutnie fałszując :
- Pijmy, niech się kręci w głowie,
znów się obudzimy w rowie,
kiedy wino pije skrzat
to ma w nosie cały świat,
choć na nogach ledwo stoi
to nikogo się nie boi,
dobry miód , dobre piwo
popijemy jako żywo
i zataczając się między leżącymi na drodze kamieniami ruszyliśmy w stronę wsi.
A Licho mrucząc z zadowoleniem skradało się za nami.
Zatrzymalem się przy ziejącym chłodem otworze.
- Hu - hu - wrzasnąłem wsuwając głowę w głąb.
- Hu -hu - zadudnilo echo.
Czułem, że Licho zbliża się. Pewne, że podochociliśmy sobie ponad miarę chichotało całkiem otwarcie i klaskało w lepkie ręce.
Poczułem jak szczękają mi zęby i na samą myśl o tym, że mógłbym nie odskoczyć na czas zrobiło mi się naprawdę strasznie. Czarne Licho było zaś całkiem blisko.
Spojrzałem na stojącego po drugiej stronie Wojtka, ale nawet nie drgnął. I kiedy miałem zawołać go po imieniu Czarne licho dalo ogromnego susa w przód, chwyciło Wojtka i z ogromnym pluskiem wskoczyło do studni.
Wszystko stało się tak szybko, że nie zdążyłem nawet mrugnąć okiem. Zamarłem ze zgrozy i już gotów byłem wzywać pomocy - obojętne czyjej, ludzkiej, czy basniowej, gdy ktoś postukał mnie w plecy.
Podskoczyłem ze strachu, ale za mną stał szeroko uśmiechnięty Wojtek.
- Kubraka szkoda - powiedział. - A co do studni...niektorzy mówią, że dna nie ma, a inni, że łączy się z rzeką...
Usiedliśmy na ziemi opowiadając sobie, jak się zdziwi Polny, gdy się dowie, jak uwolniliśmy okolicę od Czarnego Licha...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Sob cze 07, 2008 2:12

"Głęboka studzienka, głęboko kopana..." :D
Obrazek
tornado w Alabamie;P

Blond Tornado

 
Posty: 5322
Od: Pon cze 13, 2005 1:29
Lokalizacja: Poznań/ Birmingham

Post » Sob cze 07, 2008 14:11

"A nad nią dziewczyna
jakby malowana"

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob cze 07, 2008 18:43

Następnego dnia rankiem gospodarz zajrzał do studni , pociągnął nosem i skrzywił sie straszliwie.
- Tfu, - splunął siarczyście i odsunął się na znaczną odleglość. - Śmierdzi czortem...
Drugi zblizył się nieco, ale smród był tak przenikliwy, że czulo się go już na prowadzącej ku studni ścieżce.
- Szczur jaki wpadl czy inne licho - rzekł i odsunął się.
Jeszcze przed południem studnię zasypano kamieniami, resztki cembrowiny zrównano z ziemią, a wezwany z sąsiedniego przysiółka różdżkarz wskazał miejsce, gdzie należało kopać nową studnię... Obserwowaliśmy wszystko ukryci w krzakach i zacieraliśmy z radości ręce...
Polny jednak nie podzielał naszego entuzjazmu.
- Czarne Licho sprytne jest - powiedzial - i łatwo się z nim nie wygra...Ale dobrze, choc na czas jakiś spokój mamy...Da los - ludzie domy odbudują, przed zimą pod własne dachy się schronią, nikt przeszkadzał im nie będzie...
- A może to i na zawsze koniec - odezwała się rozczochrana strzyga, a Wojtek klasnął w dłonie.
- A jesli nawet Licha pozbyliśmy się jeno na chwilę, to trzeba się cieszyć z tego ! - zawołał.
Podskoczyl w górę, az załopotały poły jego kubraka, klasnął w dłonie i pognał ku łanowi zboża.
Wieczorem odezwały się piszczałki. Umyłem twarz, ręce, zawiązałem na szyi fular i oczyściłem z kurzu buty. po prawdzie na nic mi były potrzebne, bowiem od wieków cały ród domowych bez butów się obywal - natura obdarzyła nas włochatymi stopami i dłońmi, podobnie jak uszami szpiczastymi, niby u jakiego leśnego zwierzątka, ale w drogę nie ruszyłem boso pomny na niewygody, jakie niosą ze sobą nieznane ściezki i kamieniste trakty...
Ognisko jakie rozpalono w zbożowym kręgu nie było tak okazałe jak poprzdnie, ale paliło się jasno, a tańczących i miodu przy nim nie zabrakło. Strzygi pokrzykując gośno skakały przez ogień a Polny z twarzą powazna i skupioną kręcił się w kółko z bladą południcą.
Kiedy muzyka na chwilę ucichła i w otaczającym nas łanie słychać było tylko świerszcze Polny wzniosł w górę czarkę napełnioną miodem i powiedział :
- Pijmy zdrowie Kleofasa, skrzata domowego i Wojtka, naszego brata i przyjaciela, którzy uwolnili wieś od Czarnego Licha...siedzi ono w starej studni, zasypane kamieniami i może być już na światlo dzienne nosa nie wychyli...A jesli anwet cudem jakimś uda mu się uwolnić i tak przed sobą mamy trochę spokoju...Bawmy się i radujmy, ale pozostańmy czujni, albowiem, jako rzeką ludzie licho nie śpi, licho czuwa, mąci w głowach, sny zatruwa...
Przypomniałem sobie nagle zabawy na polanie zgromadzeń, atmosfere beztroski i radości i wychyliwszy swoją czarkę rzuciłem się w krąg tworzący się na powrót wokól ogniska. wybijałem stopami rytm, klaskałem w dłonie, a fular powiewał wokół mnie niby kolorowe skrzydła.
Czułem się lekki i beztroski, jak za dawnych czasów. niebo nad moją glowa było usiane gwiazdami i choć nie płonęła na nim moja gwiazda czułem się silny, zdolny podołać wszelkim przeszkodom, na spotkanie których postanowiłem wyruszyc nastepnego ranka.
Mając na uwadze swe plany wypiłem jedynie trzy czarki miodu i udałem się na spoczynek, gdy ogień jeszcze płonął pożegnawszy się serdecznie ze wszystkimi.
- Powodzenia, Kleofasie - rzekł Polny odpowiadając ukłonem na mój ukłon. - nie zapominaj, że zawsze będzie u nas miłym gościem...
Obiecawszy, że pewnego dnia zawitam w te strony pobiegłem ścieżką przecinająca łan w stronę podwórza, gdzie ułożywszy się w kępie wonnej mięty szybko zapadlem w sen.
Rankiem Wojtek obdarował mnie kilkoma grudkami miodu zawiniętymi w lnianą szmatkę i kawałkiem suchego już mazurka, uścisnęliśmy się serdecznie i odprowadził mnie na skraj wsi. Machał do mnie swoją płócienną czapką dopóki nie zniknąłem za zakrętem i pewnie stal tam długo jeszcze...
Ja zaś poszedłem przed siebie, zastanawiając się, gdzie podążyć mógł brązowy kot. Wiedziałem już, że dom, w którym ukrywał się Jan leżał za wzgórzem i stamtąd postanowiłem rozpocząć poszukiwania.
Wzgórze tylko pozornie okazało się leżeć blisko - prowadzila doń długa, piaszczysta droga, na której coraz częściej zaczęły pojawiać się wozy . Za każdym razem uskakiwałem w trawę i z bijącym sercem wypatrywałem znajomych twarzy.
Ku swej ogromnej radości na koźle jednego z wozów rozpoznałem garncarza, bardzo już starego, z siwa czupryną opadającą na ogorzałą od słońca twarz. Na wozie piętrzyły się brzuchate garnki, jasnobrązowe misy i malowane kubki. Gdy zmęczony koń zwolnił nieco dałem susa i uczepiłem się zwisającej z wozu płachty. Powoli, by nie spaść wdrapalem się na górę i usadowiłem w jednym z garnków, skąd moglem przyjrzeć się bliżej ładunkowi. Ze zdziwieniem dostrzegłem, iż wzory na kubkach są zupełnie inne od tych, które zwykle malował - były na nich połyskujące świeżą czerwienią maki, chabry błękitne jak niebo nad moją głową, złociste kłosy, przepiórki i pyszne, ogoniaste bażanty, wzystko tak kolorowe, że aż migotało w oczach. Na spodzie jednego z kubków odczytałem Król i aż klasnąłem w dłonie. Bezbłędnie rozpoznalem podpis mojej ukochanej, która najwyraźniej zawarła z garncarzem jakiś tajemny układ.
Na dnie każdej z mis również widniał malunek - kot chłepcący mleko kropka w kropkę przypominający Bazylego, śpiący pies, kogut, albo stadko gęsi. Na niektórych wypisane były zabawne przysłowia - takie jak " gdzie siadł, tam siadł byle dobrze zjadł " albo " gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść" i inne,których nie znałem, więc zapewne wymyślone przez autorkę. Pochłonięty odczytywaniem smiesznych porzekadeł byłbym przegapił malutka ścieżkę, wspinającą się ku wzgórzu. Zeskoczyłem wprost pod nogi pasącej się w rowie kozy i odsunąłem się jak najdalej od jej rogów. koza jednak spojrzała na mnie swymi żółtymi oczyma, cicho parsknęła i skubnęła wielki, zielony liść.
Wstałem i poszedłem w górę wąską, krętą ściezką. Po obu jej stronach szumiały brzozy, a pomiędzy nimi przeświecał młody księżyc. Ciemności były pachnące i zielone, nie czaiło się w nich nic złego, szedlem więc przed siebie pogwizdując jakąś melodyjkę. Z gałęzi drzew odpowiadały mi nocne ptaki, a moje serce wybijało raxny, radosny rytm.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie cze 08, 2008 15:05

:1luvu: :1luvu: :1luvu:

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Nie cze 08, 2008 15:30

a ja tradycyjnie: dziękuję caty za piękne strofy
Obrazek
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: jozefina1970 i 76 gości