
Faktycznie, wzięłam kota z hodowli z nadzieją, że będzie miał nieco lepszy start, że będę wiedziała, na co się m/w piszę, że będę mieć kontakt z człowiekiem, który na codzień obcuje z jego rodzicami, czasem dziadkami itp itd stąd wie, jakie rzeczy mogą się przytrafić, czy były jakieś schorzenia, choroby itp. Choć wiem, że przynajmniej w teorii nie powinno się rozmnażać kotów, które mają jakieś wady/choroby, aby nie powielać takich genów = czyt. kiedyś w przyszłości nie przyczynić się do cierpienia innego kota i jego właściciela.
Decyzja o tym, że kot będzie z hodowli nie pochodziła ode mnie. Nie wiem, czy wiecie ale przed przybyciem Elishy do mnie straciłam kotkę, o którą walczyłam jakieś dwa miesiące (z trzech jakie spędziła u mnie w domu). Nie była to kotka rasowa. Po prostu ją pokochałam i tyle. Niestety, po miesiącu okazało się, że choruje na FIP. I wtedy zawalił się mój świat. Nie było szans na wyleczenie, choć ja poruszałam niebo i ziemię, zjeździłam cały Kraków, znalazłam publikacje naukowca ze Stanów, który ma przypadek wyleczenia. Niestety, moja maleńka kotka była coraz słabsza. Cały dwutygodniowy urlop opiekowałam się nią od rana do wieczora, zawoziłam na badania, zastrzyki sama musiałam jej podawać, mimo że panicznie boję się igieł. Kochałam ją tak mocno, że teraz jak to piszę to płaczę. Odeszła wieczorem, w ostatni dzień mojego urlopu. Chyba wybrała ten dzień, bo nie chciała być już kłopotem kiedy wrócę do pracy.
To bardzo boli. Mega. Nawet po półtora roku. To był mój pierwszy kot. Dałam mu całe serce. W trakcie choroby i już po śmierci byłam w takim stanie psychicznym, że w pracy myśleli, że umarł mi ktoś z rodziny. Przychodziłam do domu i ryczałam dzien i noc. Mąż zastanawiał się, czy nie powinnam iść do psychiatry, bo to nie było normalne. Cieszę się, że nie widział tego mój syn bo był na wakacjach.
To mój mąż mnie przekonał na następnego kota, choć ja kategorycznie byłam przeciwna, bo serce bolało (i nadal boli). Kiedy już udało mu się mnie przekonać, chciałam wziąć ze schroniska. Ale mój mąż się strasznie bał. Bał się o to, że jak kociak zachoruje, lub będzie miał jakikolwiek najmniejszy problem to ja zeschizuję. Że tego nie zniosę drugi raz. Poza tym marzeniem mojego męża od zawsze był niebieski rosyjski. Nie upierałam się, posłuchałam go. Bo mój mąż naprawdę nie umiał sobie ze mną poradzić i z moim stanem.