No dobrze, obleciałam wąteczki zaprzyjaźnione, teraz będę pisać u siebie

.
Cały dzień opiszę, a co, rzadko mi się zdarza taki obfitujący we wrażenia różne.
Rano wyprysznicowałam się ładnie i pojechałam do lekarza.
Dowiedziałam się, że przekwitu to ja jeszcze nie mam, załapałam się na cytologię, i na polecenie udania się do mojego internisty.
Ponieważ tenże już urzędował, więc szybko sie zarejestrowałam i poszłam.
Pan doktor wymyślił, że te wszystkie paskudne objawy to mu pasują do jakiejś niedyspozycji sercowej, arytmia albo cuś takiego.
No i dostałam skierowanie do sercologa

.
Potem, jako że tuż obok miałam urząd skarbowy, więc powędrowałam celem odebrania zaświadczenia o przychodach - okres zasiłkowy, niestety.
W urzędzie kolejka astronomiczna, trzy czy cztery okienka, tylko w jednym pani przyjmuje i wydaje, reszta pań gawędzi sobie przy akompaniamencie perlistego śmiechu...powietrze pozbawione cyrkulacji doprowadza petentów do granic...w końcu jeden pan nie wytrzymuje i puszcza w stronę rozbawionych urzedniczek kilka słów prawdy. Co oczywiście skutkuje tym, że obrażone panie wogóle opuszczają pokój. No bo co im taki w rozmowie będzie przeszkadzał

.
Po godzinnym staniu i wydarciu wreszcie z łap urzędniczki upragnionego zaświadczenia pognałam na przystanek autobusowy...oczywiście zapominając w swoim szaleństwie, że jest targowy dzień.
Jak podjechaliśmy pod rynek i zobaczyłam kłębowisko ludzi z siatami ważącymi tony, to mi się słabo zrobiło.
Ano wsiedli wszyscy - bo w dni targowe wypuszczaja u nas specjalne autobusy z gumy - , a obok mnie zawisł szczęśliwie na trzymaczce przyrurkowej mocno spocony pan, śmiem twierdzić, że od jakiegoś czasu nie dbający o higienę, i dobrych kilka przystanków przejechałam mając na twarzy mokrą maseczkę z koszuli owego pana, oczywiście z tym fragmentem spod pachy

.
Wysiadłam przy zusie, bo musiałam do komornika po zaświadczenie o bezskuteczności alimentów...
U komornika w sekretariacie pusto, miło, cicho....bo sekretarka poszła sobie pietro niżej na ploty do koleżanki.
Wróciła po pół godzinie, przyjeła mi wniosek o wydanie, żegnajac się ze mną serdecznym " na czwartek bedzie ! ".
Poleciałam na pasaż w celu nabycia kurczęcia...nabyłam, chociaż tyle.
Potem do Zosi.
Przyjemna chwila odpoczynku, Zosia mnie nawet nakarmiła

.
Koty ma prze-przepiękne...Gamoń-żebrak, pączka zażyczył...to dostał.
Sęk w tym, że jak już tego pączka zjadłam, to dał mi delikatnie do zrozumienia, że już chyba za długo siedzę, odwrócił się do mnie zadkiem i zważył mnie lekce.
A w siatce z kurczakiem to grzebał

I się nie wstydził
Sił mi brakło dopiero jak dotarłam do domu, a mój Wiktor w szale szczęścia, że wreszcie wróciłam, natychmiast popędził do kuwety i z radości nasrał olbrzymie koopsko

.
Jak sprzątałam-bo wierzcie mi, natychmiastowe sprzątnięcie po Wiktorze to konieczność, we własnym interesie-, Zofia zajęła się moją siatką, a właściwie zawartością.
Kurczak w czarodziejski sposób znalazł się na łazienkowych kafelkach, a Zofia zdążyła już obgryźć skrzydełko, mam nadzieję, że bez folii

.
Na dziś mam dość
