Zupełnie zapomniałam opowiedzieć o przygodzie, jaką przeżyłyśmy z Tysią w sobotę, tydzień temu.
Otóż jedna z sąsiadek poprosiła mnie o pomoc w pozbyciu się z mieszkania myszy, która weszła poprzedniego wieczoru, a sąsiadka obawiała się łapać ją samodzielnie.
Prośba dotyczyła użycia kota do tego celu.
Ja jestem absolutnie przeciwna szczuciu kota na myszy, ale wiedziałam, że podstarzałe, tłustawe kocisko (sorry, Tyśka

), które właśnie objadło się saszetkami, na pewno myszą się nie zainteresuje.
Przypuszczałam natomiast, że Tysia będzie mieć trochę rozrywki, gdy pozwiedza sobie nieznane mieszkanie (w naszej klatce schodowej).
Poszłyśmy więc, z tym, że Tysia była wściekła, gdy zabrałam ją z kanapy.
Tak jak myślałam, Tysia w ogóle nie zwróciła uwagi na mysz, która schowała się w szafie w przedpokoju.
Tyśka przeszła tylko po mieszkaniu sąsiadki kilka kroków, nerwowo otarła się pyszczkiem o nogę od stołu i fotel, a następnie udała się pod drzwi wejściowe i miauczała boleśnie, domagając się zabrania do domu z powrotem.
Tak więc ja łapałam mysz - nieskutecznie, bo mysz zwiała z szafy i ukryła się pod zabudową kuchenną - a Tyśka zawodziła pod drzwiami
Przez chwilę porozmawiałyśmy z sąsiadką o tym, co może zrobić, aby skłonić mysz do opuszczenia mieszkania.
Była to bardzo krótka chwila, bo trudno było przekrzykiwać łkanie Tyśki pod drzwiami
Zabrałam więc mojego tygrysa

pod pachę i wróciłyśmy do domu, gdzie Tysia z ulgą pobiegła do swojego ogródka, aby wrócić do równowagi psychicznej
W sumie to jednak czuję wielką satysfakcję, że Tyśka tak silnie identyfikuje się ze swoim nowym domem
