Witam.
Dopiero co wróciłam od weta.
Nie uwierzycie, co się przytrafiło mojemu Morfeuszkowi.
Myślałam, że koty bawiąc się w nocy tak zraniły moją czekoladkę. Zobaczyłam rano sączącą się ranę w okolicach odbytu. Przez noc zdążył ją liżąc rozwalić i wylizać sierść, więc rano jak to wszystko zobaczyłam to wpadłam po prostu w panikę. Oczywiście miałam do siebie pretensję, że wcześniej nie zauważyłam, że nie potrafię opatrzyć kota, że nie wiem, jak robić masaż serca i sztuczne oddychanie i zupełnie nie mam pojęcia co zrobić, gdy kot się zakrztusi. Z wizją zakażeń, zapaści i wszelkich najgorszych myśli poleciałam do wetki, dziękując opatrzności, że to nie jest niedziela i lecznica czynna. Mojej lekarki nie było, ale w takiej sytuacji obojętnie, tylko niech ktoś pomoże. Pani jest nowa, jeszcze jej nie znam, ale ze łzami w oczach pokazałam jej Morfeuszkową doopkę. A ona na to, że to nie jest rana od zabawy czy zadrapania, ale przetoka z gruczołów odbytniczych
Ze u kotów to się niezwykle rzadko zdarza. No więc Morfeuszek musiał wytrzymać mierzenia temperatury, wyciskanie gruczołów, dwa zastrzyki i przymierzanie kołnierza, ponieważ nie może tam się wylizywać, bo rana się nie będzie goić. Teraz biedak w tym kołnierzu chodzi, brzuchem przy ziemi albo "raczkiem" i bardzo mi go szkoda, ale trudno. Gdy zdjęłam mu kołnierz od razu zabrał się za lizanie rany, a na to nie mogę pozwolić. Ma na jutro antybiotyk, a w poniedziałek kontrola. Gdy moja lekarz się dowiedziała, od razu zadzwoniła i jeszcze mnie uspokoiła, ale powiedziała, że, niestety, ale jak raz coś takiego się zdarzy to potem lubi się powtarzać, a więc następna rzecz będzie do kontrolowania. W poniedziałek ma mnie nauczyć jak to sprawdzać. Moja wetka miała w swoim życiu jeden taki przypadek - Morfeuszek to drugi. Czy on musi być wyjątkowy także i w taki sposób?
Oto moje biedactwo w kołnierzu:
