Pisałam kiedyś że co roku w naszej stajni gniazdują jaskółki.
Fajnie jest widzieć z bliska jak wiosną przylatują, sprzątają i umacniaja gniazda, śpiewy i amory a potem wysiadują jajeczka i wychowują młode.
Ale co roku również powtarza się historia że nie wszystkie młode wylatują z gniazdka bo umierają np z głodu jak leje przez kilka dni i rodzice nie są w stanie zapewnić odpowiedniej ilości much, wypadają z gniazd lub po pierwszych lotach nie wracają...
Niby mam świadomość że takie są prawa natury i że tego nie przeskoczę, ale mimo to jestem strasznie mało odporna na ten dramat w którym muszę na co dzień uczestniczyć

Co roku przychodzi taki moment że muszę włączyć się w ratowanie młodziutkich jaskółeczek, choć prawie zawsze po dramatycznej i traumatycznej dla mnie walce efekty są beznadziejnie mizerne
Co roku obiecuję sobie że następnej wiosny nie wpuszczę jaskółek do stajni i nie pozwolę zakładać tam gniazd bo nie daję rady patrzeć na rozpacz jaskółczych rodziców
Wczoraj po południu zaalarmowana krzykiem jaskółek pobiegłam szybko do stajni zobaczyć co się stało - gniazdo odłamało się i spadło na podłogę a wraz z nim trzy jaskółcze podrostki, takie które za kilka dni już wyleciałyby z gniazda ale w tym momencie jeszcze nie latające. Szybciutko pobiegłam po kartonowe pudełko i połapałam do niego młode jaskółeczki - były w ciężkim szoku ale wszystkie przeżyły upadek. Z gniazda nic nie zostało i nie było żadnej szansy na jego naprawienie, więc odkurzyłam najbliższe gniazdo aktualnie niezamieszkane (w stajni jest łącznie 7 gniazd) i tam włożyłam jaskółcze dzieci...
Kolejne godziny patrzyłam bezsilnie jak zrozpaczeni rodzice ich szukają i nawołują a jaskółeczki w szoku schowały się głęboko w obcym gnieździe i nie dawały znaku życia... nie zaglądałam tam żeby nie zostawiać swojego zapachu i czekałam, nic nie mogłam więcej zrobić. Z każdym kwadransem malała moja nadzieja że się uda - nie wiedziałam nawet czy jaskółeczki żyją
Wieczorem kiedy po obrządku koni już miałam zrezygnowana wracać do domu -nagle patrzę a jedno z rodziców podleciało do tego gniazda - struchlałam i z zaciśniętymi kciukami patrzyłam dalej. Jaskółka przeleciała blisko raz, drugi - w końcu któreś z piskląt zakwiliło cichutko i jaskółka zaglądnęła do gniazda. Nie wyobrażacie sobie z jaką radością jaskółczy rodzic zawołał drugiego rodzica że znalazł w końcu dzieci
Dziś rano widziałam wszystkie trzy łebki żywe - może więc jest szansa że przeżyją o ile upadek nie spowodował poważnych obrażeń. Może tym razem udało mi się skutecznie pomóc?
Ale i tak znów mam doła i myśli że w następnym roku nie wpuszczę jaskółek do stajni...
