Zaniepokojona stanem Dyzi postanowiłam ją dziś zabrać do weta. Trzepała główką, drapała uszka, oczka załzawione. No i okazało się że uszka mają grzyba i czeka nas 6 tygodni leczenia. Oczka mogą być też od tego, ona zresztą zawsze miała taką tendencję do faflunienia oczek.
Biedna ciężko przeżyła wizytę u weta ale potem dostała wołowinkę.
U weta (DORAN we Wrocławiu) spotkaliśmy mojego dawnego znajomego z pracy który z Nysy dojeżdża kilkadziesiąt kilometrów tu do weta. Nie poznał mnie ale zgadałam upewniając się czy to on. Był z żoną i kocurkiem. Mają pięć kotów i psa i są całkowicie oddani zwierzakom. Normalnie ciepło na sercu mi się zrobiło. W ogóle dziś był koci dzień i byli sami fajni kociarze więc mimo że strasznie długo czasu czekaliśmy było bardzo bardzo miło. Dziewczyny które przyszły z rasowymi kotami też miały na swoim koncie uratowane bidy i opowieści toczyły się bardzo wartko.
Przeżyliśmy za to bardzo nie miłą niespodziankę z transporterem. Kupiliśmy go latem, był to nasz pierwszy transporter i okazał się beznadziejny. Już mnie kiedyś kobieta ostrzegała że przy dużym kocie najlepiej go przewiązać jeszcze paskiem bo się może otworzyć. Ale to co dziś zobaczyłam zmroziło mnie. Zapakowaliśmy Dyzię i ubieramy kurtki - a ona tak spanikowała że się z niego wyrwała - tak napierała że się się otworzył i uciekła. Jak pomyśleliśmy co by było gdyby coś takiego stało się na ulicy!! W efekcie zapieliśmy ją w smycz i szelki, do transportera i TZ całą drogę niósł go w objęciach. Na szczęście Dyzia wtedy już przestraszona siedziała spokojnie.
Nigdy nie kupujcie takiego transportera
http://www.karusek.com.pl/produkt.php?prod_id=2693&action=prod