» Pt kwi 27, 2007 8:27
Wczoraj długo rozmawialiśmy z Tż-tem.
Rano dzwoniłam jeszcze do wetki, u której byliśmy wczoraj.
Nie damy rady.
Nawet jeśli uda nam się wyprowadzić nerki to totalnie wyniszczony organizm Kaszmira nie poradzi sobie z ogólną infekcją.
Kaszmir ma tylko jedno płuco, widzi na jedno oko, ma okropny stan zapalny w pyszczku, który objął już całe ciało (świadczą o tym parametry WBC). On od dłużego czasu żyje już dla nas. Dla mnie. Nie dla siebie.
Od wczoraj praktycznie cały czas leży w kuwecie, a jak wstaje to zaraz się przewraca. Pewnie w części dlatego, że nerki praktycznie nie funkcjonują i pomimo ogromnej ilości podanego wczoraj płynu organizm nie zdołał wydalić środków uspokajająco nasennych podanych wczoraj. Druga rzecz to zatrucie mocznikiem. Mam nadzieję, że to zatrucie zmniejsza przynajmniej ból odczuwalny z powodu infekcji w pyszczku. Dziąsła krwawią.
Kaszmir, mimo swego stanu, kompletnie nie współpracuje. Jeśli zdecydowalibyśmy się na intensywne płukanie dożylne musielibyśmy raz - dwa razy dziennie jeździć do lecznicy, podawać środki uspokajające i dopiero wtedy kroplówkę. To dla Kaszmira byłby gigantyczny stres.
On waży teraz 2,5kg. Następuje totalna autodestrukcja.
Wetka, która wczoraj zobaczyła go pierwszy raz aż się cofnęła. Nie mogła uwierzyć, że on żyje. Dzisiaj, kiedy rozmawiałam z nią przez telefon powiedziała mi, że widziała wiele zwierząt w bardzo ciężkim stanie, choćby z racji tego, że pracuje w krakowskim schronisku. Ale czegoś takiego jeszcze nie widziała.
Umówiłam się z nią na telefon za dwie godziny. Telefon, w którym potwierdzi swój przyjazd do nas. Dzisiaj, w okolicach godziny dziewiętnastej. Wtedy mój ukochany, dzielny kot dostanie swoje ostatnie lekarstwo, które uleczy cały jego ból i strach.

