MalgWroclaw pisze:Dlaczego ludzie się boją ujawniać??? Bo są prześladowani, oni i koty. Żadnych spotkań nie będę organizować
Też tak myślę, Małgosiu. Do tego organizowania trzeba mieć chęć, cierpliwość (duuuużo cierpliwości!

), czas i przekonanie, że to przyniesie konkretną korzyść kotom. O to zresztą najtrudniej, bo kociarzem będzie i pani wyrzucająca kotom resztki z kolacji (które potem musisz sprzątać), i para trzymająca kota w otwartym oknie bez siatki, i zwolennik "naturalnego chowu" (czyli bez sterylizacji), i adoptujący właśnie kolejnego kociaka ze schroniska, bo poprzedni, a wcześniej jeszcze poprzedni, wypuszczone na ruchliwą ulicę, jakoś nie wróciły do domu... Może także staruszka chętna do opowiadania godzinami o swoim jedynym, nadzwyczajnym koteczku, ale nieskłonna do wyjścia za próg i minimalnej pomocy "obcym kotom". No sami kochający zwierzątka. Powiecie, że przesadzam, oczywiście jest też szansa, że trafi się na osoby rozsądne i gotowe do pomocy, ale tu - jak pisałam - potrzebny jest JEDNOCZEŚNIE czas, cierpliwość, może też zacięcie społecznikowsko-edukacyjne. Jeśli taki organizator się trafi, może coś wyjść z powołania klubu, nieformalnych spotkań czy stworzenia grupy ad hoc do realizacji konkretnego celu (np. wyłapania kotów na pobliskich działkach w celu sterylizacji). Ale musi taka osoba BYĆ. Małgosia nie ma przede wszystkim CZASU na taką działalność i to jest rozstrzygające.
Natomiast przyszło mi do głowy, co sama zrobiłam, kiedy chciałam się skontaktować z karmicielką kotów. Po prostu zostawiłam kartkę z numerem mojego telefonu w miejscu ze śladami karmienia. Napisałam, że proszę o kontakt, bo chcę pomóc i odezwały się nawet dwie osoby - młoda dziewczyna (przechodziła koło bramy idąc do pracy i zostawiała coś kotom) oraz starsza pani mieszkająca w pobliżu i dokarmiająca kociaste, początkowo bardzo nieufna, ale potem dzielnie pomagająca przy wyłapaniu kotów na sterylki. Oczywiście trochę się bałam, kartka wisiała na bramie przy dość ruchliwej ulicy, mogły dzwonić dzieci albo jakiś świr, ale udało się, zadzwoniły tylko karmicielki. I obie okazały się bardzo pomocne!
Zdarzało mi się też wchodzić na podwórko, dzwonić do pierwszych lepszych drzwi i pytać "kto tu dokarmia koty, bo chciałabym pomóc". Też na ogół udawało mi się zdobyć nr mieszkania karmiciela i skontaktować się przez domofon. Dziś już bym się tak nie popisywała, ale wtedy byłam 10 lat młodsza i pełna zapału

Taki sposób kontaktu jest pewniejszy, prosty, tylko też - trzeba mieć CZAS.