Echhh jak te weekendy szybko mijają... Wczoraj były u nas w domu ostatki, przyszli znajomi, było winko, jedzonko. Superowo jednym słowem. Oczywiście, Beniaminek nie byłby sobą, gdyby nie zjadł ze stołu jednego kruchego ciastka
A dzisiaj myślałam, że zamorduję mojego męża. Dziesięć razy pytałam "kotek, sprawdziłeś sobie o której masz autobus do Wro"? Oczywiście sprawdzał. Miał być 18:30. Coś mnie tknęło o 17:50. Sprawdzam rozkład a tu - ostatni autobus tego dnia do Wro - 18:10

Dodam, że nie mieszkamy przy dworcu. Więc był mega speed. Jak na złość wszystkie światła czerwone. No ale zdążył. Gdyby nie to, to musiałabym go pewnie zawieźć, bo najbliższy pociąg jest o 23:30, we Wrocławiu po 5:00, a o 5:00 to mój małż już musi być jutro na lotnisku. Więc pobawiłam się trochę w kierowcę - wariata, trąbiąc na wszystkich i klnąc co nie miara.
A jutro niestety poniedziałek i znowu praca... Tosiu ma we środę urodzinki. Zamówiliśmy mu prezent, mam nadzieję że kurier zdąży przed środą. A we czwartek jadę do Zabrza na koncert Skunk Anansie. Się będzie działo
