Klarunia radzi sobie coraz lepiej. Potrafi pacnąć łapką, jak jej coś nie pasuje. Soser zbiera regularne manto. Jednak wciąż jest bardzo czujna, płochliwa, gotowa do ucieczki. Do jedzenia potrzebuje spokoju, przebiegające obok inne koty stresują ją. Mimo to przychodzi dzielnie do kuchni na posiłki, a nawet pracowicie sprawdza, co też komu zostało nałożone i czy aby na pewno sprawiedliwie. Mnie zaczyna traktować z coraz większym zaufaniem. Pomału. To słowo jeszcze sporo na wyrost. Ale kiedy się czegoś przestraszy, to czeka na moje pogłaskanie i uspokaja się. Muszę do niej podchodzić bardzo delikatnie i powoli. Ale wyraźnie czeka na mój dotyk. Już witamy się rano. Pręży grzbiecik do głasków i mruczy...
Trzy tymczasowe panienki wprowadziły trochę zamieszania w nasze i tak bujne życie. Próbuję to jakoś ogarnąć jednoosobowo. I nie jest to łatwe.

Dziewczyny są bardzo zestresowane i wymagają bardzo dużo uwagi. Pozostałym staram się poświęcać nie mniej uwagi, niż mieli do tej pory. Jednak przeżywają przybycie nowych i wspólnie z nimi wylewają solidarnie swoje frustracje gdzie się da.
Byłam wczoraj u weta na kontroli z Bodziem. Jest poprawa. Na wszelki wypadek kazałam zrobić badania krwi z biochemią. Do weta poszła też tymczaska Zojka i również miała robione badania. Dostała zastrzyki przeciwzapalne. Poza tym kupiłam kolejną porcję karmy weterynaryjnej dla Chajki i Kastora i wykupiłam lekarstwo dla Sosera.
W domu zajrzałam do portfela i zobaczyłam... czeluść. W Wigilię będę chyba tylko śpiewać kolędy...