Mój Pędzelku, Kaliszku, Pyro, Pędzlisiu... smutno bez ciebie, źle. Pusto – i w domu, i w sercu...
Byłeś ze mną niespełna cztery lata, dużo, dużo za krótko – a przecież wydaje się, jakbyś mieszkał ze mną od zawsze. Nie pamiętam, jak wyglądało moje życie zanim przyjechałeś do mnie od dziewczyn z Poznania – a już muszę się od nowa uczyć funkcjonować bez ciebie...
Dziękuję ci, że mogłam cię poznać, że miałam zaszczyt z tobą mieszkać. Pod każdym względem byłeś kotem niezwykłym – ciężko doświadczonym przez los, a mimo to ufnym i ciepłym. Miałeś mieć u mnie szczęśliwy, spokojny dom na długie lata.
Szczęśliwy na pewno byłeś, widziałam to w twoich mądrych, wdzięcznych oczach. Z tym spokojem - cóż, różnie to bywało... Franio ci nieco dokuczał, chorowałeś, najeździliśmy się po wetach... Ja też sporo strachu się przez ciebie najadłam, przez twoje zatykanie się raz po raz. Tak się bałam o ciebie i martwiłam, szczególnie gdy nic nie pomagało na twoje zapalenia pęcherza.
Pamiętasz jak cały czas ci powtarzałam, że masz być spokojny, bo jesteś w swoim domu, gdzie nic cię złego nie spotka? Ostatnio nawet zaczęłam chyba wierzyć w to, ze będziesz żył zawsze... wiesz, tak mnie zmyliłeś tym, że dobrze się ostatnio czułeś, ładnie wyglądałeś; spałeś wyluzowany kołami do góry, mruczałeś mi mruczanda i udeptywałeś przy każdej okazji. Cieszyłam się z tego, że wreszcie możesz sobie zrobić odpoczynek od wizyt u weta.
Jedna z niewielu pocieszających rzeczy w tym wszystkim to fakt, że do samego końca czułeś się dobrze – nawet w dniu swojego odejścia zjadłeś śniadanko i swojego kociego mleczka sobie nie odmówiłeś.
Brakuje mi twojego porannego budzenia, chociaż udeptywałeś mi pęcherz i nie mogłam poleżeć tych dodatkowych kilku minut. Tęsknię za tym, jak wskakiwałeś na komputer, by z niego wepchać mi się na kolana i barankować moją twarz, mrucząc głośno.
Stara komoda w sypialni, po której wskakiwałeś na regał, tak charakterystycznie trzeszczała –tego też mi brak, bo od jakiegoś czasu to był taki nasz rytuał: najpierw robiłeś mi masaż plecków, a potem z tym trzeszczeniem wskakiwałeś na górę i tam przesypiałeś większość nocy.
Każdorazowe włączenie mikrofalówki powodowało twoją obecność na kuchennym parapecie. I tak przeważnie wówczas nic nie dostawałeś poza miziankami

A taki łakomczuszek byłeś, że wyglądałeś jak słodka gruszeczka

Wiesz, że dzisiaj odruchowo odłamałam kawałeczek żółtego sera dla ciebie?
Gdy wracałam z pracy po ciężkim dniu, wiedziałam, że na mnie czekasz, że wyjdziesz na korytarz i z cichym pogruchiwaniem się ze mną przywitasz, by potem pobiec do kuchni i czekać na kolację. Gdy ciebie zabrakło, Franio i Tosia już tak chętnie nie wybiegają mi na powitanie... Też za tobą tęsknią. Franio zdenerwowany i smutny – wiem, że ci czasem dokuczał, ale przecież wiesz że cię kochał. Ty cierpliwie myłeś mu łebek za każdym razem gdy pakował się na kanapę obok ciebie.
Na twoją kanapę - bo przecież na niej królowałeś. Ładnie się z nią komponowałeś, chyba to wiedziałeś, przybierając dumne pozy i wyglądając jak król wszelkiego stworzenia – ale taki łagodny, sprawiedliwy król, który z pobłażliwością i miłością patrzy na swoje królestwo, gotów jednocześnie bronić jego mieszkańców.
Nikt teraz nie przybiega z pomiaukiwaniem by mnie ratować gdy kichnę czy kaszlnę – na ciebie zawsze mogłam liczyć. Byłeś pacyfistą, gdy Tosia i Franio się bili, przybiegałeś i próbowałeś im swoim gruchaniem wytłumaczyć że nie warto...
Pamiętam jak lubiłeś wylegiwać się w ciepłe dni na balkonie; kładłeś się na szafce i grzałeś w promieniach słoneczka. Twoja miękka, błyszcząca sierść tak się przyjemnie nagrzewała, a w twoich oczach widać było takie szczęśliwe, sielankowe lenistwo...
Kochałam twoje króciutkie łapki, twój zdeformowany, zawinięty ogonek, gruszkowatą figurę.
I twoją miękką sierść, poprzetykaną białymi nitkami, leciutko przedłużoną. No całego cię kochałam, scerbulcu ty mój! Byłeś piękny pięknem wspaniałego wnętrza.
Zawsze byłeś grzeczny u weterynarza, zarówno doktor Dominika jak i doktor Czerwiecki bardzo cię lubili – jak nie lubić kota, który podczas wizyty ugniata ciasteczka i barankuje wszystko i wszystkich wokół? Wiesz, co kiedyś powiedziała o tobie pani doktor? Że jesteś wyjątkowy (że sa tylko dwa takie koty – ty i Bakalia), i że widać, że rozumiesz wszystko, co się do ciebie mówi. Faktycznie, w twoich miodowych oczyskach widziałam jakąś ogromną mądrość... A przy tym byłeś taki przymilny!
Franio niezbyt pozwalał ci się bawić, był zazdrosny o wszystkie twoje zabawki, ale i tak nie umiał tak szaleć za centymetrem, jak ty. Byłeś w tym mistrzem! A patyk od cioci Tajdzi? Jeden całkiem ogołociłeś z piórek w swoich morderczych zabawach, a i tak nadal chętnie z nim walczyłeś. Słodki w tym byłeś niesamowicie. A właśnie, co ty zrobiłeś ze swoją ulubioną różową piłeczką? Nie mogę jej znaleźć... zabrałeś ją ze sobą?
To dziwne, nie wierzę w niebo, ani ludzkie, ani kocie – a jednak mam wrażenie, że ty nadal
jakoś jesteś. Kocham cię miłością ogromną, i powoli uczę się żyć bez ciebie. Franio i Tosia też się uczą. Wiem, że kiedyś będę mogła spokojnie oglądać setki twoich zdjęć jakie mam w archiwach – na razie to za bardzo boli...
Jeśli coś źle robiłam, to cię kochanie bardzo przepraszam. Zawsze chciałam dla ciebie najlepiej, i nigdy nie spodziewałam się, że tak krótko dane nam będzie razem ze sobą być. Pewnie długo jeszcze będę się zadręczać, że może mogłam coś zrobić lepiej, więcej, że może gdyby, że może jakby... choć może tak miało być, jakkolwiek niewiarygodnie trudno się z tym pogodzić.
Czasem miałam wrażenie że chcesz mi powiedzieć – nie martw się, życie się jakoś ułoży... Tylko dlaczego musi mi się układać bez ciebie?

Na zawsze będzie w moim sercu specjalne miejsce dla ciebie, mój ukochany Pędzelku.
