Tak, takie przeżycia są ciężkie.
Jak już wspominałam przez telefon moją uwagę na Maniusia zwróciło najpierw jego imię i podobieństwo do kota, który już jest za TM. Miał 14 lat i odszedł 3 lata temu. Byłam mała kiedy uparłam się, że chcę przygarnąć kolorową kotkę. Uparłam się strajkiem nie brania żadnych leków, a byłam wtedy hospitalizowana i dopiero co wróciłam do domu. I kotka jak się okazało jest w ciąży. Urodziła 2 kociaki i porzuciła je kiedy miały 2 dni. Moja mama absolutna przeciwniczka kotów, rozpłynęła się nad ich losem i zaczęła o nie walczyć. Karmiła kozim ciepłym mlekiem przez pipetkę i wstawała w nocy jak sama mówi częściej niż do mnie.

Masowała brzuszki, podgrzewała termofor z wodą i owijała we włochaty koc, żeby wydawało się maluchom, że są z kocią mamą.
Kociaki wyrosły i pokazały, że miłość jaką je otoczyła oddają sto razy bardziej. Kotkę wzięła moja babcia, a kocurek właśnie Maniuś był dla mojej mamy jak syn rodzony.

Nauczył się wspinać na nią i całe dni spędzał rozciągnięty na jej barkach. Cale swoje kocie życie zachowywał się jak mały kotek. Spał z nią i był zazdrosny o każdego. Jeśli ktoś w obecności mamy podniósł głos to zaraz zaczynał przeraźliwie mrauczeć.
I te ich rozmowy. Dyskusje. Świergolenie. Rano kiedy chciała wstać szturchała go, że pora wstawać i mówiła to jej łapką usta zatykał. Albo wieczorem jak mówiła : Idź zagrzej łóżko! to chował się pod kołdrę.
A mruczał tak jakby ktoś traktorem do łóżka wjechał. I zawsze, ale to zawsze musiał mieć w posłaniu swój kocyk. Ten stary, wełniany, brązowy kocyk. Który już był połatany i poplamiony. Do prania można go było zabrać tylko za kawał mięsa i to na krótko. A po wysuszeniu było wielkie wycieranie się i ślinienie. I żadna wymiana nie wchodziła w grę. Kiedyś mama uszyła na maszynie z podobnego materiału to spojrzał na nią jakby mówił: Chyba sobie jaja robisz?
Jak coś ukradł i powiedziało mu się : Wstydź się! Czemu się nie wstydzisz?! To łapką zakrywał nosek.
I jadł tylko łapą. Nie wiem czemu, ale nie jadł pyszczkiem z miski, tylko wystawiał pazurek i maczał łapkę w misce. Gmerał i jak mu się coś nadziało wyciągał, oglądał, jak to nie było mięso to rozchlapywał naokoło.
Wspaniały przyjaciel z niego był, chociaż często czułam się przez niego dyskryminowana, jakby bardziej się czuł dzieckiem mojej mamy niż ja.
I tak mi się na wspominki zebrało.

Więc walczmy o te kocie serduszka. Są tego warte.
