sunshine pisze:Dzielne Dziewczynki.
Jak ci się udało dowieźć Mele do weta?
Oj, to była w ogóle nieprzyjemna przygoda. Z włożeniem jej do transportera nie było problemu, bo i tak głównie w nim siedzi. U weta było już gorzej. Zła jestem trochę na siebie, bo pojechałam do innego weta, na kliniki, ponieważ miałam mozliwość skorzystać ze zniżki na szczepienie.
Wetka była ok, badanie poszło sprawnie i przynajmniej nie zaleciła antybiotyku. Aż do momentu, kiedy wpadła na pomysł, że trzeba Meli zrobić test FIV/FeLV zanim włączę ją do stada. Zaprotestowałam, bo chciałam zrobić jej test dopiero przy okazji sterylki, żeby nie stresować jej pobieraniem kwi - zresztą, nie wyobrażałam sobie, jak pani wet i jej asystentka dokonają tego z Melą.
Ale ustąpiłam (tu przydałaby się ikonka bijąca się młotkiem w głowę, ale z braku takowej niech będzie:

). Po pierwsze, asystentka zabrała się za ponowne wyjmowanie Meli z transportera tak idiotycznie, że w oóle jej nie przytrzymała i trzeba było ją gonić po całym gabinecie. Po drugie wetka chwyta za golarkę(przy dzikim kocie!!!). A jej asystentka tak ją trzymała, że prawie jej wydusiła oko na zewnątrz, wtedy już nie wytrzymałam i kazałam im przerwać. TŻ się tak w....ł, że zabrał im kota, wsadził do transportera i wyszedł. W życiu nie widziałam go tak wściekłego!
No i zła jestem na siebie, że się zgodziłam, przez co zafundowałam jej taki stres

Szlag by to trafił. Mam tam też jechać z nią na sterylkę, bo kosztuje 50 a nie 120 zł, ale nie wiem, czy to zrobię.
Jeszcze taki smaczek: wyciągam Mię z transportera i ona wierci się jak zwykle, więc mówię, że ona jest taką iskrą pełną energii

Na co pani doktor: trzeba ją wysterylizować, to się uspokoi.
Domyślam się, że wetka nie wiedząc z kim ma do czynienia wolała zdecydowanie zachęcić do kastracji. Ale i tak nie podobała mi się ta uwaga.