weatherwax pisze:Miałam wiele razy do czynienia z kotami domowymi wyrzuconymi. Przy karmieniu ocierają się o ręce, o twarz nawet, mruczą czasem, domagają się pieszczotek. Dwojgu kiedyś znalazłam dom, po prawie roku włóczenia się: pierwszego po prostu wzięłam go pod pachy i wsadziłam do kontenerka. Żadnego łapania, żednych protestów - normalka. Szybciutko się przystosował powtórnie do życia w domu. Druga koteczka broniła się przed wsadzeniem do kontenerka - ale w domu natychmiast wskoczyła na tapczan, położyła się tam i zaczęła się myć. Z tego, co piszesz, reakcja Oskara była zupełnie inna - przede wszystkim ten ciągły strach.
Gdybym chciała zabrać Oskara do weta, to musiałabym użyć do tego klatki-łapki. Żaden inny sposób nie wchodził w grę. Próba dotknięcia Oskara wywoływała panikę. Gdy chciałam go odpchlić, zakraplając Frontline na kark, to zdemolował łazienkę, mało się nie zabił, prawie fruwając w powietrzu i tłukąc sobą o ściany. Był to zupełny koszmar

To było tak, jak pierwszego dnia u weta, gdy wyskoczył z transporterka na 2 metry w powietrze, a potem wlazł pod szafkę, którą wetki musiały odsuwać od ściany, a jego wyciągać za szyję na takim wędzidle, czy jak to nazwać.
W domu nawet mu się podobało, ale przez cały czas zachowywał się tak, jakby coś mu zagrażało i zachowywał czujność. Na otwartej przestrzeni, mając możliwość ucieczki w dowolnym kierunku, czuł się bezpieczny. Tak to wyglądało.
Może, gdyby spędził w domu pół roku, ten strach by osłabł. Ale u mnie nie ma możliwości trzymania kota w zamknięciu tak długo. Oskar widział, że pozostałe koty wychodzą na zewnątrz mieszkania i wciąż biegał od okna do okna, popłakując. Gdyby w ogóle nie było możliwości wychodzenia, byłoby łatwiej pod każdym względem.