» Pt maja 09, 2008 18:18
Tymczasem zbliżały się święta. Na rynku i w najbliższych mu alejkach pojawiły sie kolorowe kramy pełne drewnianych koników, ptaszków, które wydawały przeraźliwy gwizd, gdy w nie dmuchnięto, zamigotały pióra glinianych kogutów, ze złoconych ram śmiały się rumiane twarze świętych, a wokół kramów uwijały się większe i mniejsze dzieci.
Człowiek,który zajechał na rynek zaprzężonym w parę chudych koni wozem od razu nie spodobał mi się.
Miał małe, rozbiegane oczka, rzadkie mysiego koloru włosy i stąpał niepewnie na lekko krzywych nogach.
Ukryty za krzewem obsypanej złocistym kwiatami forsycji spoglądałem jak niepewnym krokiem skierował sie na północny kraniec miasta w stronę gospody, nie napoiwszy koni i nie zatroszczywszy się o ich posiłek
choć na wozie dostrzegłem dwa worki pełne owsa.
- A to gadzina - mruknąłem i w paru susach znalazłem się przy rzeźbionych drzwiach naroznej kamieniczki.
Melchior przywitał mnei serdecznie, wysłuchał cierpliwie i poszedł tam, gdzie zmęczone dlugą droga stały dwa chude kasztany. Konie piły długo z wdzięcznościa spoglądając na Melchiora, ten zaś wprawnym ruchem podłożył im pod pyski worki z owsem i zajrzał do wnętrza wozu.
- Fiu, fiu - gwizdnął przez zęby - spójrz no tylko, Kleofasie...
Wychyliłem głowę spod poły jego płaszcza.
- A to co znowu - zdumiałem się na widok papierowych kwiatów, pluszowych małpek , lusterek i kolorowych fotografii.
- Strzelnica - wyjasnił Melchior. - strzela sie do celu i jesli trafisz, dostajesz nagrodę.
Nagrody wcale mi sie nie spodobały i zaraz oznajmiłem to Melchiorowi.
- I tak nikt żadnej nie zdobędzie - powiedzial.
- A dlaczego ? - zapytalem .
Melchior postukał palcem w leżącą obok wiatrówkę.
- Bo lufa jest krzywa...- wytłumaczył. - Mierzysz do celu, wydaje ci się, że trafisz a tu nagle bach ! i pudło. Płacisz za kolejny strzał...i tak w kółko Macieju, dopóki masz drobne.
- To nieuczciwe - powiedziałem i zmarszczyłem brwi.
- Zgadza się - odparł Melchior - ale na wiecie jest pełno takich ludzi.
Całe popołudnie zastanawiałem się, jak należałoby ukarać kogos takiego, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Park zaś rozbrzmiewał wesołą muzyką i cichym smiechem ludzi, którzy zachęceni ciepłym wieczornym wiatrem wyszli na spacer.
Strzelnica - największa atrakcja odpustu - stanęła w jednej z bocznych, odległych alejek, ponieważ, gdy jej właściciel pojawił się przy swym wozie wszystkie dobre miejsca byłe juz zajęte, toteż pomstując i klnąc na czym świat stoi zapchał wóz w wąską alejkę i przysiadł na jego stopniach.
- Pech - mruczał pod nosem - cholerny pech...
" Sam go na siebie ściągasz " pomyślałem i nagle zamrugałem oczyma raz, drugi i trzeci. nie wierzylem swoim oczom.
Wśród fantów, na honorowym miejscu...stał gliniany kot z rumieńcami na pyszczku i z czerwoną kokardą na szyi. Położyłem na usatch dłoń, żeby nie krzyknąć i jeszcze raz przyjrałem sie figurce. Bez wątpienia to był ten sam kot , którego życie w przedziwny sposób od pewnego czasu splatało się z moim...
- Tak, tak - dziadek pokiwał głową wysłuchawszy mojej opowieści. - Cuda i dziwy, rzeczy niesłychane...
Spojrzałem w górę i moje oczy napotkały pustą wnękę nad piecem.
A potem zerwalem się na równe nogi i wybiegłem z kuchni.
Przebiegłem przez park, kuląc się przemknąłem przez rynek i bez tchu wpadłem do domu Melchiora.
- Kleofas ! - wykrzyknął Melchior. - Co się stało ?
Uniosłem w górę rękę i złapałem oddech.
- Nic - powiedziałem - ale przyszedl mi do głowy pewien pomysł i pomyślałem, że moglibyście mi pomóc...
Melchior wysłuchał opowieści o glinianym kocie i z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Jan świetnie strzela - powiedziałem - więc poradzi sobie nawet z krzywą wiatrówką.
Melchior uśmiechnął się sceptycznie, ale słuchał dalej.
- W kuchni Jana jest taka wnęka - dodałem na zakończenie. - Akurat na tego kota...świetnie by w niej wyglądał...
- ...albo świetnie by się czuł - wtrąciła malarka. - Musisz coś wymyslić, Melu.
Melchior dla dodania sobie powagi zapalił cygaro i spojrzal przez okno na rynek rozbrzmiewający wesołą muzyką i śmiechem ludzi.
- Chyba najlepiej będzie, gdy wyciągnę Jana na spacer do parku - rzekł - bo nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.
Malarka sięgnęła po przewieszony przez poręcz krzesła szal.
- Dokąd ...- zaczął Melchior.
- Do Jana - odparła malarka.- Wydaje ci sie może , że tylko Kleofas zauważył tego kota ?
Ukryty w fałdach szala powędrowałem wraz z malarką i Melchiorem do domu na skraju parku, gdzie Jan własnie zamykał ostatni, brązowy zeszyt.
- Czas na odpoczynek ! - zawołał Melchior i zgarnął wszystkie zeszyty ze stołu.
- Odpoczynek, a zatem malenki spacer - rzekła słodko malarka ujmując Ewelinę pod ramię.
Właścieciel strzelnicy siedział sppoglądając w dal przekrwionymi oczyma. Nieogolony, w wymiętej marynarce przypominał stracha na wróble.
- Bardzo prosze - podał wiatrówkę Janowi.
Ten zaś uwaznie ją obejrzał i odłożyl na bok.
- Muszka jest skrzywiona - powiedział i odszedł.
Poczułem, jak moje serce głucho jęknęło. Malarka wzniosła oczy ku niebu, a Melchior przygryzł dolną wargę.
- Wrócimy tu jutro - rzekł Jan ujmując szczupłą dłoń Eweliny. - Będziesz miała tego kota, obiecuję.
Wyplątałem się z szala i śmignąłem w trawę.
Skoro Jan postanowił powrócić następnego dnia zdecydowałem, że osobiście dopilnuję, aby kot trafił tam, gdzie powinien.
Tego wieczora paru wyborowych strzelców próbowało zestrzelić głowny fant, ale szczęście nie dopisało nikomu. W drewnianej miseczce na ladzie urosła sterta drobniaków, zaś kot pozostał na swoim miejscu uśmiechając się tajemniczo.
Zapadł zmrok. W alejkach zabłysły latarnie, a drzewa rzuciły długie cienie na alejki. Właścieciel strzelnicy pociągnął łyk ze stojącej przy nodze krzesła flaszki, zamruczał cos na temat zmarnowanego życia i odszedł pozostawiwszy otwartą budę z leżącą na ladzie wiatrówką.
Wslizgnąłem się do środka i znalazłszy przytulny kąt przymknąłem oczy.
Niebawem dalekie dźwięki muzyki i głosy rozchodzących się do domu ludzi zlały sie w jednostajny, monotonny szum i...sam nie wiedząc kiedy - usnąłem.
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!