Jesień... teraz domowy...czyli Kroniki Złociejowskie

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Czw maja 08, 2008 19:16

:D :dance: :dance2:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt maja 09, 2008 6:04

:surprise: :torte: :piwa:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Pt maja 09, 2008 9:54

:balony: :balony: :balony:

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pt maja 09, 2008 18:18

Tymczasem zbliżały się święta. Na rynku i w najbliższych mu alejkach pojawiły sie kolorowe kramy pełne drewnianych koników, ptaszków, które wydawały przeraźliwy gwizd, gdy w nie dmuchnięto, zamigotały pióra glinianych kogutów, ze złoconych ram śmiały się rumiane twarze świętych, a wokół kramów uwijały się większe i mniejsze dzieci.
Człowiek,który zajechał na rynek zaprzężonym w parę chudych koni wozem od razu nie spodobał mi się.
Miał małe, rozbiegane oczka, rzadkie mysiego koloru włosy i stąpał niepewnie na lekko krzywych nogach.
Ukryty za krzewem obsypanej złocistym kwiatami forsycji spoglądałem jak niepewnym krokiem skierował sie na północny kraniec miasta w stronę gospody, nie napoiwszy koni i nie zatroszczywszy się o ich posiłek
choć na wozie dostrzegłem dwa worki pełne owsa.
- A to gadzina - mruknąłem i w paru susach znalazłem się przy rzeźbionych drzwiach naroznej kamieniczki.
Melchior przywitał mnei serdecznie, wysłuchał cierpliwie i poszedł tam, gdzie zmęczone dlugą droga stały dwa chude kasztany. Konie piły długo z wdzięcznościa spoglądając na Melchiora, ten zaś wprawnym ruchem podłożył im pod pyski worki z owsem i zajrzał do wnętrza wozu.
- Fiu, fiu - gwizdnął przez zęby - spójrz no tylko, Kleofasie...
Wychyliłem głowę spod poły jego płaszcza.
- A to co znowu - zdumiałem się na widok papierowych kwiatów, pluszowych małpek , lusterek i kolorowych fotografii.
- Strzelnica - wyjasnił Melchior. - strzela sie do celu i jesli trafisz, dostajesz nagrodę.
Nagrody wcale mi sie nie spodobały i zaraz oznajmiłem to Melchiorowi.
- I tak nikt żadnej nie zdobędzie - powiedzial.
- A dlaczego ? - zapytalem .
Melchior postukał palcem w leżącą obok wiatrówkę.
- Bo lufa jest krzywa...- wytłumaczył. - Mierzysz do celu, wydaje ci się, że trafisz a tu nagle bach ! i pudło. Płacisz za kolejny strzał...i tak w kółko Macieju, dopóki masz drobne.
- To nieuczciwe - powiedziałem i zmarszczyłem brwi.
- Zgadza się - odparł Melchior - ale na wiecie jest pełno takich ludzi.
Całe popołudnie zastanawiałem się, jak należałoby ukarać kogos takiego, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Park zaś rozbrzmiewał wesołą muzyką i cichym smiechem ludzi, którzy zachęceni ciepłym wieczornym wiatrem wyszli na spacer.
Strzelnica - największa atrakcja odpustu - stanęła w jednej z bocznych, odległych alejek, ponieważ, gdy jej właściciel pojawił się przy swym wozie wszystkie dobre miejsca byłe juz zajęte, toteż pomstując i klnąc na czym świat stoi zapchał wóz w wąską alejkę i przysiadł na jego stopniach.
- Pech - mruczał pod nosem - cholerny pech...
" Sam go na siebie ściągasz " pomyślałem i nagle zamrugałem oczyma raz, drugi i trzeci. nie wierzylem swoim oczom.
Wśród fantów, na honorowym miejscu...stał gliniany kot z rumieńcami na pyszczku i z czerwoną kokardą na szyi. Położyłem na usatch dłoń, żeby nie krzyknąć i jeszcze raz przyjrałem sie figurce. Bez wątpienia to był ten sam kot , którego życie w przedziwny sposób od pewnego czasu splatało się z moim...
- Tak, tak - dziadek pokiwał głową wysłuchawszy mojej opowieści. - Cuda i dziwy, rzeczy niesłychane...
Spojrzałem w górę i moje oczy napotkały pustą wnękę nad piecem.
A potem zerwalem się na równe nogi i wybiegłem z kuchni.
Przebiegłem przez park, kuląc się przemknąłem przez rynek i bez tchu wpadłem do domu Melchiora.
- Kleofas ! - wykrzyknął Melchior. - Co się stało ?
Uniosłem w górę rękę i złapałem oddech.
- Nic - powiedziałem - ale przyszedl mi do głowy pewien pomysł i pomyślałem, że moglibyście mi pomóc...
Melchior wysłuchał opowieści o glinianym kocie i z niedowierzaniem pokręcił głową.
- Jan świetnie strzela - powiedziałem - więc poradzi sobie nawet z krzywą wiatrówką.
Melchior uśmiechnął się sceptycznie, ale słuchał dalej.
- W kuchni Jana jest taka wnęka - dodałem na zakończenie. - Akurat na tego kota...świetnie by w niej wyglądał...
- ...albo świetnie by się czuł - wtrąciła malarka. - Musisz coś wymyslić, Melu.
Melchior dla dodania sobie powagi zapalił cygaro i spojrzal przez okno na rynek rozbrzmiewający wesołą muzyką i śmiechem ludzi.
- Chyba najlepiej będzie, gdy wyciągnę Jana na spacer do parku - rzekł - bo nic lepszego nie przychodzi mi do głowy.
Malarka sięgnęła po przewieszony przez poręcz krzesła szal.
- Dokąd ...- zaczął Melchior.
- Do Jana - odparła malarka.- Wydaje ci sie może , że tylko Kleofas zauważył tego kota ?
Ukryty w fałdach szala powędrowałem wraz z malarką i Melchiorem do domu na skraju parku, gdzie Jan własnie zamykał ostatni, brązowy zeszyt.
- Czas na odpoczynek ! - zawołał Melchior i zgarnął wszystkie zeszyty ze stołu.
- Odpoczynek, a zatem malenki spacer - rzekła słodko malarka ujmując Ewelinę pod ramię.
Właścieciel strzelnicy siedział sppoglądając w dal przekrwionymi oczyma. Nieogolony, w wymiętej marynarce przypominał stracha na wróble.
- Bardzo prosze - podał wiatrówkę Janowi.
Ten zaś uwaznie ją obejrzał i odłożyl na bok.
- Muszka jest skrzywiona - powiedział i odszedł.
Poczułem, jak moje serce głucho jęknęło. Malarka wzniosła oczy ku niebu, a Melchior przygryzł dolną wargę.
- Wrócimy tu jutro - rzekł Jan ujmując szczupłą dłoń Eweliny. - Będziesz miała tego kota, obiecuję.
Wyplątałem się z szala i śmignąłem w trawę.
Skoro Jan postanowił powrócić następnego dnia zdecydowałem, że osobiście dopilnuję, aby kot trafił tam, gdzie powinien.
Tego wieczora paru wyborowych strzelców próbowało zestrzelić głowny fant, ale szczęście nie dopisało nikomu. W drewnianej miseczce na ladzie urosła sterta drobniaków, zaś kot pozostał na swoim miejscu uśmiechając się tajemniczo.
Zapadł zmrok. W alejkach zabłysły latarnie, a drzewa rzuciły długie cienie na alejki. Właścieciel strzelnicy pociągnął łyk ze stojącej przy nodze krzesła flaszki, zamruczał cos na temat zmarnowanego życia i odszedł pozostawiwszy otwartą budę z leżącą na ladzie wiatrówką.
Wslizgnąłem się do środka i znalazłszy przytulny kąt przymknąłem oczy.
Niebawem dalekie dźwięki muzyki i głosy rozchodzących się do domu ludzi zlały sie w jednostajny, monotonny szum i...sam nie wiedząc kiedy - usnąłem.
cdn
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pt maja 09, 2008 18:25

no to niedługo Brązowy Kot trafi do domu :P
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt maja 09, 2008 19:16

jejku, caty, dlaczego Twoje odcinki kończą się w najciekawszym momencie ??? :cry:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Sob maja 10, 2008 14:10

:balony: :balony: :balony: :balony:

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob maja 10, 2008 18:55

W moim śnie widziałem brązowego kota stojącgo pod lasem w kępie trawy i cały szereg ludzi z wiatrówkami skradających się brzegiem lasu. Wszyscy po kolei składali sie do strzału i...obudził mnie brzęk tłuczonego szkła i jakieś głosy. Zamugałem oczyma.
Nad moją głową rozległ się huk i posypały się odłamki szkła. Przy następnym wystrzale posypały się kolorowe piórka i odpryski farby.
Odsunąłem się na bok i spojrzałem przez szparę w ścianie budy. To, co zobaczyłem przejęło mnie grozą.
Na środku alejki stali moi dobrzy znajomy - chłopcy ze wsi - i wyrywali sobie broń.
- Nie mosz cylu, krokodylu - wydzierał się najmniejszy szarpiąc swego towarzysza.
Szamotanina zaczęła przeradzać się w bitkę. Chłopcy porzucili wiatrówkę i tarzali się na środku alejki okładając sie kułakami jak i gdzie popadło.
Trzeci przez chwilę przyglądal się awanturze po czym podniósł z ziemi broń i ośwoadczył :
- A ja ustrzelę sierściucha - i zlożył się do strzału.
Zanim zdołałem wypaść z budy i skryć się w mroku huknął strzał, po którym zapadła nagła cisza. Poczułem, jak po plecach pełznie mi zimny dreszcz i długo trwało, zanim odważyłem sie spojrzeć przed siebie.
Brązowy kot dalej stał na swoim miejscu, a obok niego smętnie chwiały się resztki kwiatów z kolorowych piórek. Odetchnąłem z ulgą. Wycofalem się za drewnianą budę wiedząc, że nie mam zbyt duzo czasu na myślenie. Odruchowo wsunałem rękę do kieszeni w poszukiwaniu fajki, ale natrafiłem tylko na gwizdek z pestki czereśni.
Nagła myśl przemknęła mi po głowie niby błyskawica, przyłożyłem gwizdek do ust i dmuchnąłem z całej siły.
- Stać, stać w imieniu prawa ! - zawołałem najgrubszym głosem jaki tylko potrafiłem z siebie, bo tak zwykle wołali dzielni stróże porządku w książkach, które wieczorami czytali młodzi Złociejowscy.
Efekt był lepszy, niz mógłbym się tego spodziewać - trójka łobuzów cisnęła wiatrówkę w krzaki i potykając się, jeden przez drugiego rzuciła się do panicznej ucieczki, dokładnie w kierunku z którego nadbiegł zwabiony hałasem policjant.
Powróciłem do budy i stąpając ostrożnie pomiędzy kawałkami szkła usiadłem w swojej kryjówce. Serce biło mi jak po długim biegu, a kolana uginały się pode mną.
Nocna awantura tak bardzo wyprowadziła mnie z równowagi, że nie mogłem zmrużyć oka i przesiedziałem do świtu obserwując wędrujące alejką jeże i słuchając budzących się ptaków.
Rankiem zrobiło się chłodno. Dla rozgrzewki kilka razy obieglem budę i znalazłszy w kieszeni parę rodzynek zabiłem głód.
Słońce stało już wysoko na niebie kiedy przed budą niemal równocześnie pojawił się Jan i właściciel strzelnicy.
Właściciel budy miał oczy bardziej przekrwione niz zwykle, zaklął brzydko widząc bałagan, jakiego narobili nocą chuligani , ale kiedy zobaczył Jana uśmiechnął sie krzywo, podniósł leżącą w trawie wiatrówkę i podał ją nauczycielowi.
Jan przecząco pokręcił glową.
- Przecież obiecał pan małżonce - mężczyzna uśmiechnął się przymilnie.
- Obiecałem - rzekł z uśmiechem Jan - i obietnicy dotrzymam. Jest tylko jedno małe "ale"...
Właściciel strzelnicy zmarszczył czoło.
Wtedy zobaczyłem, że Jan przyniósł ze sobą wiatrowkę, tą samą, którą odebrał chłopcom.
I zanim właściciel strzelnicy zdążył cokolwiek powiedziać Jan złożył sie do strzału i...
- Sam środek tarczy - rzekł spokojnie i sięgnął po brązowego kota.
Promienie słońca na moment zalśniły na brązowej glazurze i zamigotaly w zielonych oczach i gotow byłem przysiąc, że...brązowy kot uśmiechnął się podobnym tajemniczym, ledwie dostrzegalym uśmiechem, jaki często widziałem na pyszczku Bazylego.
- Brawo ! - zawołała stojąca obok Ewelina i aż klasnęła w ręce.
- Nie wiedziałem, że z ciebie taki strzelec wyborowy - dorzucił Melchior, a ja pociągnąłem malarkę za koniec szala i mrugnąwszy porozumiewawczo dałem nura w krzaki.
Wieczór nadszedł ciepły i pogodny zapalając nad miasteczkiem gwiazdy. Wciągnąłem w nozdrza powietrze przesycone zapachem lepkich od soku paków, świeżej trawy i ciągle jeszcze wilgotnej ziemi.
Ewelina, Melchior i malarka usiedli przy kuchennym stole, a Jan postawił glinianego kota na samym srodku haftowanej serwety.
- No i gdzie zamieszkasz - zapytał przecierając rękawem marynarki grzbiet kota.
- Jak to gdzie ? - zawołali chórem Ewelina, Melchior i malarka. - Tam, gdzie najlepiej jest kotu !
Jan uśmiechnął się i postawil kota we wnęce.
- Witaj w domu - powiedział, a zielone oczy zamigpotały niby dwie gwiazdki.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie maja 11, 2008 10:48

Hurra, brązowy kot juz w domu :dance2: :dance:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Nie maja 11, 2008 21:25

A co będzie dalej dowiecie sie jutro ;) - cały dzien byłam poza domem...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon maja 12, 2008 11:34

:placz:

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Pon maja 12, 2008 11:56

Cierpliwie czekamy
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pon maja 12, 2008 17:09

22.


Kiedy majowe noce zrobiły się duszne i ciężkie od zapachu bzu w domu na skraju parku przyszła na świat maleńka dziewczynka. Ważyła - jak stwierdziła matka Eweliny - tyle co kociak, z trudem łapała oddech, ale kurczowo trzymała się zycia.
Nie czekano więc z nadaniem jej imienia - staruszek ksiądz, obudzony z głębokiego snu nakreślił na czole dziecka znak krzyża i nadał mu imię Karolina, ponieważ - jak szeptano w mieście - takie imię nosiła dziewczyna, która sprawiła, że nie mogąc zdobyć jej miłości całe serce oddał temu, którego ludzie nazywają Bogiem.
Często zastanawiałem się, jak może wyglądać Bóg i nie mogąc znaleźć nigdzie odpowiedzi wyobraqżałem go sobie na podobieństwo Leśnego, ale z ogromnymi skrzydłami wyrastającymi z pleców.
Byłem pewien, że musiał mieć skrzydła, ludzie bowiem wierzyli, że jest wszędzie, a na bycie wszędzie choćby w takim małym miasteczku jak Złociejowo nie wystarczyłoby czasu...
W Złociejowie mieszkał również inny Bóg - do którego modlili się brodaci mężczyzni w szerokoskrzydłych kapeluszach, którzy razem z rodzinami zamieszkiwali część miasta najdalej wysuniętą na wschód.
Bóg wschodniej strony miasta musiał być bardzo groźny - zabraniał ludziom bardzo wielu rzeczy i w piątkowe popołudnia kiedy obserwował z góry nasze miasteczko życie w domach zamierało.
Przez otwarte okna dolatywały niezrozumiałe dla mnie słowa pieśni i zapach świeżego ciasta.
Nie balem się tych ludzi w przeciwieńśtwie do mieszkańców wsi, którzy straszyli nimi małe dzieci, wręcz przeciwnie - myszkując po ich domostwach często udawało mi się skubnąć kawałek pysznego sernika albo słodkiej bułki, nie mówiąc już o jabłkowym musie z dodatkiem cynamonu...
A jako, że bóg wschodniej części miasta nie zaglądał na rynek razem ze swoimi prawami wszystko, moim zdaniem, było w absolutnym porządku.
Nad ranem maleńka Karolina zdecydowała, że pozostanie w domu, a matka Eweliny wstała sprzed obrazu, przed którym klęczała rozmawiając z Bogiem z zachodniej, południowej i północnej strony miasta.
Na twarzy Eweliny pojawił się blady uśmiech, a Jan odetchnął z ulgą.
Jednak nawet wtedy, gdy jasnowłosa dziewczyna, która pomagała dziecku przyjść na świat orzekła, że nie ma żadnego niebezpieczeństwa Jan nie wstał od kołyski, w której spała dziewczynka.
- Dziękuję ci, Teklo - powiedział, gdy jasnowłosa dziewczyna położyła rękę na klamce. - Gdyby nie ty..
Po twarzy dziewczyny zwanej Teklą przemknął słaby uśmiech, przerzucila przez ramię gruby, jasny warkocz i wyszła z domu, gdzie w parkowych alejkach ptaki zaczynaly chwalić nadchodzący dzień.
W południe dzieci ze szkoły przyniosły młodej matce ogromny bukiet bzu, a w kuchni zakrzątnęła się przysłana z dworu kucharka.
Przeszukałem pobliskie zarośla, by sprawdzić, czy gdzieś nie czai się Licho, psotne i złośliwe i na wszelki wypadek, kiedy nikt nie patrzył zawiązałem na biegunie kołyski czerwoną tasiemkę.


cdn
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pon maja 12, 2008 17:31

:balony: :dance: :dance2:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Wto maja 13, 2008 16:51

Dzień był parny i duszny, pod parasolami przed cukiernią siedział Melchior z braćmi i zawzięcie nad czymś radzili, na środku rynku jak zawsze szemrała fontanna a jej brzegiem spacerowało kocisko z cukierni. Na mój widok zmrużyło zielone oczy i poruszyło wąsami.
- Kły i pazury - szepnąłem.
Kocisko tego dnia było bardzo dowcipne.
- Fajki i kufajki - odparło i zanurzyło w wodzie czubek lapy.
Przemknąłem przez rynek i skierowałem się na wschodnią stronę. Kiedy wbiegłem na wąziutką uliczkę brukowaną kocimi łbami zauważyłem nadchodzącą z przeciwka postać.
W świetle popołudniowego słońca jasny warkocz lśnił czystym złotem.
Dziewczyna zwana Teklą szła zamyślona czubkiem bucika kopiąc niewielki kamyk. Z otwartego okna najbliższej kamieniczki dochodził zapach świeżego ciasta tak silny, że zaburczało mi w brzuchu.
Niewiele mysląc wspiąłem się po rozgrzanej od słońca rynnie i wkradłem się do kuchni.
Pomieszczenie było puste, ale z pobliskiego pokoju dochodziły radosne głosy.
Wsunąłem głowę przez szparę w drzwiach i zobaczyłem ludzi zgromadzonych wokół dziecinnego łóżeczka. Najwyraźniej radzili nad imieniem dla dziecka, bo z ich rozmów rozumiełem poszczególne słowa, co do których byłem pewien, że są imionami.
- Samuel !
- Izaak !
- Dawid !
Dziecko leżało w łóżeczku nieruchome jak lalka z kosmykiem ciemnych, prawie czarnych włosów na czole.
- Aron ! - zawołała malutka dziewczynka, która przycupnęła na skraju łóżeczka.
Dziecko poruszyło się i zamachało rączkami.
Tak więc tego dnia po dwu różnych stronach miasta, pod okiem innych bogów, przyszło na świat dwoje dzieci i pomyślałem, że musiał to byc jakiś szczególny zbieg okoliczności.
Wieczorem pojawiłem się we dworze , aby opowiedziec o wszystkim, co się wydarzyło . Gdy zaś domownicy udali się na spoczynek razem z braćmi wypilismy karafkę leśnego wina i usiedlismy na schodach przed domem kurząc nasze fajki.
Wieczorny wiatr nagle ucichł, a za horyzontem niebo rozbłysło błękitnawym światłem błyskawicy. Za chwilę odezwał się daleki grzmot.
Podniosłem się, otrzepalem spodnie i pożegnałem braci. Burza była jeszcze na tyle daleko, że moglem nie spiesząc się przejść przez miasto i park. Zapach bzów wisial w powietrzu niby gęsty oblok, a srebrny księżyc powoli wsuwał się za białą chmurę.
W głębi parku na jedną małą chwilę odezwał się słowik.
Kiedy wsunąłem się za piec o parapet zabębniły pierwsze krople deszczu.
Dziadek ćmił swą fajeczkę i pogryzal kawalek lukrecji, usiadlem obok niego i razem spoglądalismy jak okno raz po raz rozbłyska niebieskim światłem. Spod drzwi pokoju sączyło się ciepłe światlo lampy i pomyślałem o malutkiej Karolinie śpiącej bezpiecznie w swojej kołysce, o malym Aronie we wschodniej części miasta i o burzy, która mruczala jak rozłoszczony kot za ścianą domu.
Solidne, drewniane ściany zamykały nas bezpiecznie między sobą , od pieca szlo miłe ciepło, a pozostawiony na stygnącej blasze czajnik cicho podśpiewywał.
Deszcz padał az do świtu, a kiedy wzeszlo słońce na niebie ppojawiła się ogromna tęcza.
Wyskoczyłem prosto w mokrą trawę i spojrzalem w niebo.
Tęcza, na ksztalt ogromnego łuku spinała dwa krańce miasta - zachodni i wschodni.
Wieczorem zaś, po raz pierwszy tej wiosny w głębi lasu odezwaly sie leśne bębny. Z uczuciem rozpierającej piersi radości sięgnąłem po odświętny kubrak i czerwone spodnie z chwaścikami, przejrzalem się w skrawku lustra opartego o ścianę za piecem i ujrzawszy w nim dość przystojnego skrzata usmiechnąłem się do swego odbicia z aprobatą.
Od ziemi szedł duszny wilgotny zapach, a młode liście wydzielały słodka, świeżą woń.
Razem z dziadkiem dołączyłem do reszty mojej rodziny i wszyscy razem pojawilismy się na polanie dokładnie w chwili, gdy Lesny podłożył ogień pod stos suchych gałęzi.
plmień strzelił w górę, a snop iskier błysnął niby rój gwiazd.
- Cóż nowego, Kleofasie ? - zapytał Leśny pochylając ku mnie ciężką rogatą głowę.
- Tęcza połączyła dwa krańce miasta - powiedziałem - a w Złociejowie narodziło się dwoje dzieci. Jedno w domu nauczyciela, a drugie we wschodnim zakątku.
Leśny w zamysleniu pokiwał głową.
- Niechże los im darzy - rzekł z powagą - bowiem narodzone są w burzę na czas burzowy, i niechże los ich zwiąże, skoro po burzy wzeszło słońce...
Dołączyłem do tanecznego kręgu nie zastanawiając się nad słowami Leśnego , szorstka dłoń drzewnego ducha ujęła moją rękę i dałem sie porwać upajającej muzyce fletu. Wirowalem wraz z obudzonymi z zimowego odrętwienia poludnicami, strzygami, boginkami i wszelkiego rodzaju stworkami niewidzialnymi dla ludzkich oczu.
Na skraju polany chochliki nalewały leśne wino do drewnianych czarek, a mamuny w powłoczystych sukienkach przypominających mgłę snuły się między nimi częstując ubieglorocznym, zbitym w slodkie grudki miodem.
Widzialem jak Leśny, dostojnie i powoli tańczył najbliżej ogniska i jak dorzucal do ognia garści wonnych ziół.
Wyrwałem się z tanecznego kręgu, otarłem czoło i przysiadłem na zwalonym pniu. Nad moją głowa strzelały w górę złociste iskry. Zmrużyłem oczy, bowiem lekki wiatr skierowal dym z ogniska prosto w moją stronę.
Dym opadł nisko w trawę, rozciągnął się i...wyraznie zobaczyłem pręgowane futro Bazylego i jego tajemniczy uśmiech.
- Bazyli...- wyszeptalem. Cień Bazylego zwinął się niby wstążka, przesunął obok moich nóg i rozpłynął w powietrzu.
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Murfel i 44 gości