
Zabieram się teraz za szukanie informacji o kozach, bo nowy problem mam, echhh...
Wróciłam właśnie ze wsi i nie mogę przestać myśleć o tej biednej kozie.
Wieś to praktycznie dwa gospodarstwa, moje i sąsiada, reszta chałup jest w odl. 1 km w jedną i 2 km w drugą stronę. Wracając do kozy. W nocy słyszałam szczekanie psów sąsiada, przypuszczam że już wtedy ganiały tę kozinę. Rano zobaczyłam kozę przy płocie, pomyślałam że się urwała komuś z łąki i zaraz pewnie zaczną jej szukać. W południe byłam zmuszona lecieć kozie na ratunek, bo zaplątała się łańcuchem o krzaki i cztery psy sąsiada zaczęły ją na serio atakować. Odgoniłam psy, uwolniłam kozę, tzn łańcuch i zapalowałam (tak mówią tam na wsi) ją na łące. Nie doszłam jeszcze do chałupy a koza już była przy mnie Nie pomogło odganianie, ja w lewo, ona w lewo, ja w tył ona za mną zawołałam na pomoc męża a on zamiast coś wymyślić zaczął się śmiać i poleciał po aparat
W każdym razie kozy nie przekonałam żeby sobie poszła, więc wróciłam do przerwanego zajęcia z kozą u nogi. Ona była wyraźnie zadowolona, ja mniej - szczególnie gdy zaczęła obgryzać świeżo posadzone krzewy Minęło kilka godzin a kozy nikt nie szukał, więc poszłam do sąsiada na zwiady. Sąsiad ucieszył mnie niezmiernie, że tej kozy (jak i dwóch pozostałych) na pewno szukać nikt nie będzie, bo ich właściciel od trzech dni pije i potrwa to jeszcze jakiś czas Że te kozy łażą po łąkach od kilku dni i widocznie psy musiały je w nocy pogonić i się rozłączyły. I że to się często zdarza i że ten pijaczek ciągle ma nowe kozy, bo 'stare' mu giną.
Była już szarówka, niedługo musieliśmy wracać do domu a koza nie mogła tam zostać bo by mi zeżarła wszystkie rośliny.
Sąsiad kozy nie chciał, nikt we wsi (oprócz tego pijaczka) kóz nie miał i nikt nie chciał mieć - tak twierdził sąsiad... Przecięłam więc ten ciężki łańcuch, uwolniłam z niego kozę i wymyśliłam, że wyprowadzę ją blisko jej domu, to może tam zostanie. Lazłam dwa km między lasami, koza za mną. Dopytałam się o jej "dom" i odetchnęłam z ulgą gdy zamknęłam za nią furtkę. W drodze powrotnej w pewnej chwili pomyślałam, że mam omamy...koza mnie goniła Przyspieszyłam, zaczęłam biec i koza też Po jakimś czasie zasapana i zdesperowana wbiegłam w sosnowy młodnik i za chwilę usłyszałam żalosne meee meeee - koza stanęła na moment a potem galopem w ten sam młodnik Klucząc udało mi się dobiec do chałupy, wygasiłam światło i w napięciu czekałam... do odjazdu koza się nie pojawiła uufff...
Całą drogę jednak o niej myślałam, teraz też nie daje mi spokoju czy ona tam sobie poradzi...będę tam dopiero za tydzień, mam nadzieję, że kozie nic nie będzie i że w tym czasie nie uraczy się moimi roślinami (nie ma ogrodzenia na fragmencie działki).
Powiedzcie, że jej nic nie będzie I co mam z nią zrobić gdy się pojawi?
A może ktoś chce kozę? Zapakuję do auta i za tydzień przywiozę. Serio!
To bardzo fajna koza jest!